30.08.2008

rosyjski romans

Zbiór opowiadań Czechowa stał na półce. Od lat. Czemu akurat dziś go wzięłam do ręki? Co mnie podkusiło - nie wiem. Ale już w połowie książki doszłam do wstydliwego wniosku, że jestem typem bohaterki dziewiętnastowiecznych romansów. I to na dodatek rosyjskich!
Może właśnie dlatego tak mnie wkurzała Natasza Rostow, że o Kareninie już nie wspomnę. Czyżbym przeczuwała w tych kobietach siebie? Uzależnienie emocjonalne, które wiąże je do kochanka z siłą, jakiej nic się nie oprze - to tak żałosne i tak głupie. Kobiety niewolnice zapominające o wszystkim, w całości oddane mężczyźnie, który na to nie zasługuje. Bo żadna wszak istota ludzka nie ma takich praw nad drugą ludzką istotą. Takie prawo ma tylko Bóg, a i On z niego nie korzysta.
Ciekawe, że te Natasze i te Kareniny zawsze pogrążają się w mężczyznach niedojrzałych, nieodpowiedzialnych i ekstremalnie wręcz egoistycznych. Oczywiście psychologia dawno już odnotowała ten mechanizm. Ale nawet gdyby trafiały na facetów, których dojrzałość, odpowiedzialność i egoizm nie odstają od średniej krajowej - takich zwyczajnych sobie, nieszczególnie złych facetów - niewolnicze oddanie tych kobiet uczyni łajdakiem każdego mężczyznę. No bo jak tu nie korzystać z praw Pana, kiedy ktoś się tak dalece zapomina w swej uległości?
Nieprzyjemna jest myśl, że może mam coś z tych rosyjskich ofiar miłości; że byle palant (jak jakiś Anatol czy inny Wroński) mógłby mnie właściwie uwieść w rekordowym tempie. A może właśnie żaden palant nie próbuje, bo nawet palanta zniechęci poprzeczka umieszczona zbyt nisko?
Nie, nie przesadzajmy. Nie ma tak nisko umieszczonej poprzeczki, żeby się jakiś leniwy palant na nią nie połasił. Choćby z nudów, choćby po to, by się rozerwać przez godzinkę. Ludzie z nudów przecież nawet "Metro" czytają! Więc nie przesadzajmy....
Tak naprawdę to myślę, że Bóg mnie chroni przed palantami. Między innymi przez to, że dał mi żyć pod koniec XX wieku, a nie w dziewiętnastowiecznej Rosji. I chwała Mu za to!

29.08.2008

deszczowy piątek

Rozmowy, rozmowy, rozmowy.
W realu, na gadzie, na skypie. Dłuższe i krótsze, wesołe i przykre. Czasem trudne.
Porozumienia i nieporozumienia.
Ale nawet te ostatnie mają jakiś głębszy sens. Kiedy nagle się okazuje, że jednak się nie dogadujemy. Że mówiąc w tym samym języku o tym samym i używając tych samych słów na opisanie tej samej sytuacji rozumiemy i czujemy coś innego. Bo każde z nas zapatrzone jest we własny ból. Jałowość takiego dzielenia się jest frustrująca. Żenująca. Irytująca. Przykra.
Bo przecież się otwieram - wydawałoby się - do dna. Ujawniam sprawy niełatwe, nawet wstydliwe i bolesne. Ujawniam, bo nie mogę ich już w sobie pomieścić, taić, ukrywać.
Po co zresztą taić? Po co stroić miny, unosić się honorem, odgrywać jakiś teatr? Jest, jak jest i lepiej o tym mówić. Zwłaszcza komuś, do kogo się ma zaufanie.
Ujawniam zatem i liczę, że będę zrozumiana. Że zaufanie nie zawiedzie, że będzie można wchodzić w głębsze jeszcze porozumienie.
A tu - nic z tego. Bo opowiadając o własnym bólu trafiam w ból cudzy. Reakcją jest zamknięcie, po czym wysłuchuję grzecznie i pokornie wymówek i pouczeń. Niezbyt to miłe, ale o dziwo humorystyczne!
Widzę w tym rękę Taty. Z czułością i wyrozumiałością pokazuje mi granice ludzkiego porozumienia. Mój ruch teraz: czy zechcę to uznać?
Tak, Tato. Uznaję. Uznaję naszą ludzką kruchość i ograniczoność. I to, że nigdy nikt nie pojmie mnie do dna. Że są obszary samotności zarezerwowane tylko dla Ciebie. Żaden człowiek tam nie dotrze, bo żaden nie ma tyle siły, odwagi i miłości.

20.08.2008

Z MAKUSZYŃSKIEGO

Dziś nie będzie nic ode mnie. Dziś przemówi o łzach Kornel Makuszyński, którego cudowne książki wyciskają tyle łez rzewnych, serdecznych i ciepłych...
"W tej chwili księżyc ucałował jej głowinę, bo musiał iść dalej. Ona patrzyła za nim jak ktoś, co stoi na brzegu wielkiego morza i żegna spojrzeniem srebrną łódź, co pod żaglem białej chmury płynie na kraniec świata. Ale ten, co odpływa, zostawił jej srebrną okruszynę mądrości o ludzkiej tęsknoci za tym, co jest piękne i mieszka na wysokościach, i zostawił jej duże srebrne łzy, szczęśliwe, dobre łzy, co ciężko spływają jej po twarzy. Nikt nie wie, gdzie jest źródło takich łez."

19.08.2008

ILUZORYCZNY POSTĘP I SAMOOSZUKIWANIE

Przychodzą chwile, gdy można popatrzeć w tył i zobaczyć całą serię deja vu. Różnych okoliczności, w których popełniło się głupie błędy, dokonało głupich wyborów i zmarnowało na nieprawdziwe historie dużo serdecznej energii. Okoliczności rzeczywiście były różne. Czasem tak różne, że w danym momencie wydawało się, że całkiem inne. I wydawało się, że "nie; tym razem wybieram słusznie; to w niczym nie przypomina tamtej pomyłki sprzed lat". A jednak różnice są pozorne. Nic się nie zmienia. Błędy w kółko te same i te same potem łzy.
A przecież czasem, no kurczę, wrażenie zmian jest tak silne. I nawet ludzie wokoło mówią: "zmienia się". A potem przebudzenie. I żadnych zmian. I życie w martwym punkcie.
Skąd ta zdolność do samooszukiwania? Czy z obawy przed prawdą? Prawdą, że nic nie mogę, że nikogo nie zbawię, że nie pomogę ani innym ani sobie? Czy trzeba również w tym osiągnąć dno i z dna zawyć o ratunek? Ale przecież wydawało mi się, że coś z tego już było... A może osiąganie dna i wołanie o ratunek to kolejna seria deja vu? Która się dopiero po tamtej stronie skończy?

16.08.2008

Byliśmy w Sokołowie, by świętować zaległe już nieco urodziny Gochy. Jubilatka dostała naszą zapałczaną twórczość i nie miała w zasadzie żadnych trudności z odgadnięciem, że tę "wielką megalomańską wieżę" na brzegu makiety postawiłam ja. Trzeba mi nad tym pomyśleć, bo megalomanii nie lubię. Siebie też za bardzo nie lubię z kilku powodów. Jeśli mam do tego dodać jeszcze megalomanię, to mi już chyba żadna terapia nie pomoże i znienawidzę siebie na dobre. Sokołowski piątek minął mi w towarzystwie dwóch uroczych par. Cieszyć się należy, że się ludzie tak pięknie dobierają i życzymy im żeby to piękno trwało, bo jest dobre.
Gorzej z szukaniem piękna we własnym życiu. No i z tym, że już zupełnie nie wiadomo, kogo winić za jego brak. Jakoś nie mam serca, by winić Tatę, bo przecież tyle wysiłku włożyłam i nadal wkładam w to, by wierzyć, że On mi dobrze życzy. A może nie ma sensu szukać winnych. Po prostu czasem "tak się życie układa". Bezosobowo.
Zwrócono mi uwagę, że ostatnio znów wpadłam w kanał zbędnego rozdyskutowania. No fakt. To objaw "starego człowieka". Z braku bodźców tektonika serca nie daje o sobie znać żadnymi wstrząsami i znów zaczynam zastygać. Z braku sytuacji lakrymogennych robię się wysuszona, a objawem tego jest ucieczka w wirtualne polemiki. Z tego wniosek, że muszę sobie znów popłakać.... najprościej to zrobić czytając Makuszyńskiego :) Na przykład:

"Serce można znaleźć wszędzie. Serca ludzkie kwitną jak bezpańskie kwiaty na łąkach. Miłość ludzka unosi się w powietrzu. Przyjaźń prosi słodkim głosem, by ją wziąć i przycisnąć do piersi. Musi jednak to być zamiana uczciwa: serce za serce, miłość za miłość, przyjaźń za przyjaźń."

12.08.2008

Ja tu sobie gadu-gadu o KARDIOSEJSMICE, a na wschodzie zaczęła się wojna. Przyznam, że patrzę na nią z dużym niepokojem. Każde wydarzenie, które dowodzi siły Rosji, wywołuje u mnie lęk. Nie wierzę Rosji jak psu. Nigdy. Cała historia tego kraju pokazuje, że był jest i zawsze będzie imperialistyczny. Jedyna szansa dla Azji i Europy wschodniej to słaba Rosja. Ilekroć Rosja rośnie w siłę, należy zacząć się bać. Dziś Gruzja, a kiedy przyjdzie kolej na "Priwislińskij Kraj"?
No i to wszystko jeszcze z olimpiadą w tle. I w Chinach.
Świat potępia i śle noty dyplomatyczne. Ale nie ROBI nic. Cały świat jest bezsilny wobec rosyjskiej i chińskiej ANTYDEMOKRACJI. Bo przecież Chiny to nie tylko problem Tybetu. To problem systematycznego gwałcenia elementarnych praw człowieka.
Kraj o największej powierzchni i kraj o największym zaludnieniu kpią sobie jawnie ze wszystkich naszych demokratycznych wielkich słówek.
Czy to nie jest najlepszy dowód słabości demokracji? My tu sobie monarchię i feudalizm uważamy za mity przeszłości, ale tak naprawdę to właśnie absolutyzm i feudalizm (w ciekawym połączeniu) ewidentnie kładą naszą demokrację na łopatki!
Co będzie dalej?
Patrząc na Putina tracę z oczu prawdę, że to Tata jest Panem Historii. Najwyższy czas się nawracać!

6.08.2008

No i nadeszła środa. Jak zwykle po wtorku. Niebo zaciągnęło się malowniczymi chmurami i trochę zapominam już o lecie. Wczoraj w "Orsay" widziałam fajne kurteczki, takie cieplejsze, i poważnie zastanawiałam się nad kupnem jednej w kolorze ceglastym. Grawitacja rejonów kurtek i płaszczy jest odwrotnie proporcjonalna do temperatury. Banalne odkrycie, prawda?
A przecież mamy sierpień i tłumy pielgrzymów wędrują na Jasną Górę. Mokną i marzną biedacy. Choć pamiętam, że jako dziecko zdecydowanie wolałam na pielgrzymce deszcz niż upał. Zwłaszcza gdy się przechodziło przez pustynny odcinek od Nowego Miasta do Różanny (Różannej?). Ci, którzy wyszli dziś, będą tamtędy szli pojutrze.
Ja tymczasem dostałam radę, by z prostotą pytać Tatę: "co chcesz, bym zrobiła?". Pytam więc. Co chcesz, bym zrobiła, Tato? Kim chcesz, bym była? Czym chcesz, bym wypełniła moje życie? Ta kłoda drewna, która przede mną leży, czym ma się stać? Mam pytać i czekać na odpowiedź. I pytać i czekać. Spróbuję.
A kolejne dnie płyną sobie niby to leniwie. Jakby się nigdzie nie spieszyły, wolniutko. Ale to pozory, bo wystarczy na moment spuścić je z oka, a one już znikają za horyzontem i czasu robi się mało, oj mało, a tłumaczenie książki o czytaniu rękopisów leży odłogiem i sumienie zaczyna mnie gryźć. Ale to dobre gryzienie. Doskonale mi znane i wiem, jak sobie z nim poradzić. Czuję, że znów znalazłam się w oswojonym świecie, gdzie każda reakcja mojego organizmu jest łatwa do kontrolowania. Z pamięci trochę odchodzą dni totalnego zamętu. Powoli wraca jakiś spokój. Trzeba się nim nasycić, nacieszyć, wykorzystać go maksymalnie (głównie do tego, by jednak posunąć naprzód tłumaczenie), bo już niedługo spokój pryśnie, gdy zamęt znów powróci. A może tym razem nie? Może uda mi się tak serdecznie ów spokój ogarnąć, wchłonąć w siebie, że żadne zewnętrzne zmiany konfiguracji, żadne powroty, nie zdołają już nim wstrząsnąć?
Nie wiem, czy mogę na to liczyć. Tak naprawdę nie wiem nawet, czy powinnam do tego dążyć, patrząc na całkiem pozytywne owoce dotychczasowych wstrząsów.
Myślę, że to też - tektonikę mojego serca - muszę powierzyć Tacie. Jeśli chce, by kolejne trzęsienia prowadziły do odsłaniania się nowych warstw kardiologicznych, niech tak będzie. Wiem na pewno, że to, czego Tata nie chce, to kolejna epoka lodowcowa. I chwała Mu za to.

2.08.2008

"Czy to już pora umierać?" zapytuje zaprzyjaźniona Blogini.
Mnie też to pytanie nurtuje, zwłaszcza gdy na ślubie (a śpiewałam dziś na jednym) słyszę słowa: "nie opuszczę Cię aż do śmierci". Miłość i śmierć się splatają w jednym obrzędzie.
A ja niekiedy naprawdę tęsknię za tą chwilą, kiedy nadejdzie kres spragnionego osamotnienia.
Kiedy jawa przestanie tak strasznie boleć.
Wtedy ze łzami będę mogła wtulić się w ramiona Taty rzeczywiście a nie tylko przez wiarę.
Dzień dobry, Tato.
Po pierwszej od pewnego czasu nocy spędzonej we własnym łóżku - które niedługo zresztą nie będzie już moim - i ze świadomością, że jeszcze trochę kolejnych nocy tu spędzę, witam się z Tobą porannie. Towarzyszy temu witaniu zwykły poranny smuteczek, który okazuje się nieodłącznym towarzyszem. Ilekroć przychodzi mi wyjść ze snu - który, nawet jeśli niezbyt przyjemny, ma jednak oniryczną nierealność - i przejść do jawy, która w najlepszych nawet okolicznościach boli, smuteczek jest już pod ręką. Gotów wraz ze mną przeżywać tę jawę i zaproponować mi, gdy będzie bolało za bardzo, łzy jako pigułki przeciwbólowe.
Odkąd rozmawiam z Tatą coś w moim życiu jest inaczej. Niby nic się nie zmieniło, wciąż ta sama sceneria do tej samej gorzkiej groteski, ale jednak inaczej. Przede wszystkim dlatego, że mam się u kogo wypłakać. Tak się skulić i łkać pamiętając, że Tata przytula. To jest zupełna nowość.
Dziś przede mną napięty program dnia i duże szanse, że nie raz sięgnę po moje pigułki przeciwbólowe. Jak to dobrze Tato, że dałeś nam łzy!