22.07.2009

zamykamy

i otwieramy:
http://nietakamalami.blogspot.com/

21.07.2009

zamykamy?

Coś mi się znów ten blog zdezaktualizował.
Nie chce mi się już wlec za sobą całej mojej historii, która nie istnieje.
Należy do minionego, więc niebędącego.
Wraz z remontem mieszkania muszę przeprowadzić remont głowy: sposobu patrzenia i myślenia. I jakoś nie pasuje mi to projektowane wnętrze do niniejszego bloga.
Coś z tym muszę zrobić...

19.07.2009

po upale

Wczoraj, jak było, każdy wie. Zdołałam nawet zaczerwienieć na karku i ramionach. Nie to, żebym się specjalnie wystawiała, bo lubię mieć białą skórę. Ale słońce i tak dosięgło, i tak złapało. Wczoraj był czas intensywnego hic et nunc bez rozszerzania myślowych horyzontów. No może z wyjątkiem zapisania w kalendarzyku, że 24 października Anioł-Nie-Człowiek się żeni. No i fajnie. W ogóle obrodziło ślubami i zaręczynami w tym roku pańskim 2009.
Dziś, jak jest, każdy widzi: chłodno i pada. Dobrze, przynajmniej w nocy nie nalecą ćmy. Balbina siedzi w oknie i wygląda przez moskitierę. I tak zaczyna się ta niedziela: nękającą myślą, że czas wreszcie usiąść do tłumaczenia Duponta. No bo wymówek już nie mam: zakupy remontowe zrobione (przynajmniej wirtualnie), kosztorys opracowany, chata wysprzątana, brudy poprane, nawet lodówka rozmrożona, a za moment również wpis w blogu dokonany do tej listy dojdzie. Nic tylko usiąść i tłumaczyć, póki redaktor jeszcze spokojny i na mój widok za siekierę nie chwyta.

16.07.2009

stery

Dwa lata temu miałam wizję całkowitego puszczenia sterów. Oddania łodzi mego życia Temu_Na_Górze. A sama bym się położyła na pokładzie i gapiła w gwiazdy. Lub szorowała pokład. Co dawałoby ten komfort, że w razie dopłynięcia do niewłaściwego portu wiedziałabym dokładnie, czyja to wina. Bóg jako wszystkiemu winny i ja jako niewinna ofiara Bożego spisku.
Dziś wydarzenia prowadzą do wniosków zupełnie odmiennych. Jakby wzywały do porzucenia lęku i chwycenia steru pewną ręką.
Ale też sobie myślę, że tak naprawdę obie te postawy sprowadzają się jakoś do tego samego. W obu chodzi o maksimum odwagi. O takie maksimum, na jakie w danym momencie mogę się zdobyć. Bycie zimnym lub gorącym. Zimnym i gorącym. Gdzieś się obie te skrajności spotykają i łączą. I jedna oznacza drugą. I obie wydają się równie nieosiągalne dla kunktatorów i asekurantów. Dla mnie. Ale czuję, że może być inaczej. Że nie muszę wędrować utartą koleiną. Że nie muszę trzymać steru tak tylko na pół gwizdka rozglądając się wciąż wokół, komu by tu go oddać na chwilkę. Komu by oddać odpowiedzialność i winę.
Czy się łudzę, gdy myślę, że może być inaczej?

14.07.2009

starszy brat

O tak, jest godny pogardy. Jak każdy tchórz. On jednak nie gardzi młodszym. Nienawidzi go może, ale nie gardzi. Bo mu zazdrości. Został, bo się bał. Ojca, świata, samego siebie. Służy, bo służba ta jest powtarzaniem utartych gestów w starym świecie, w którym od małego zna się wszystkie kąty. Oswojenie tego świata zajęło mu być może tak wiele trudu w dzieciństwie, że teraz opuścić go i popędzić na oślep w nieznane - to przeraża. Więc służy i czeka, aż Ojciec zauważy. Aż Ojciec ten stary świat przebuduje tak, by spełniał marzenia i tęsknoty służącego syna. Służy i staje się sługą. Poniża się, sprowadza do roli niewolnika - on, który jest Synem. Dziedzicem. On, którego zadaniem jest zbudować własny świat. Nie tylko zamiatać stare śmieci w starych kątach. Nie roztrwonić dziedzictwo na prymitywne zachcianki, ale zbudować nowy, własny dom. Dom swoich marzeń. "Synu mój, ty zawsze jesteś ze mną, a wszystko co moje, do ciebie należy." Nie jedno koźlę, ale wszystkie stada, pola i winnice. Nie miej marzeń sługi, miej pragnienia Syna!

Czy o to właśnie chodzi w tej opowieści? Opowieści o trzech ludziach - najbliższych sobie i zupełnie nie mogących się porozumieć?

acedia

Ileż mam dzisiejszego ranka realnych powodów do radości! A jednak one tej radości nie powodują. Coś mi zatruwa myślenie. To ten "tusz w oczach", o którym czasem wspomina XP. Sądzę, że zjawisko to jest skutkiem świadomie pielęgnowanego pesymizmu (bo tym to właśnie jest: pesymizmem, a nie żadnym realizmem).
Pierwsze moje spotkanie z tą "filozofią życiową", spotkanie, które zakończyło się jej przyjęciem (nie przypuszczałam wtedy nawet, jak fatalna może ona być w skutkach) nastąpiło, gdy miałam chyba około 14 lat. Doszłam wówczas do wniosku, że spodziewając się od przyszłości rzeczy dobrych narażam się na rozczarowanie. Spodziewając się złych - rozczarowania unikam (jakże to naiwne!), a w razie czego spotka mnie miła niespodzianka.
Dwa kluczowe dla tej filozofii słowa niosą w sobie truciznę: "zło" i "spodziewanie".
"Spodziewanie" jest skierowaniem wzroku ku przyszłości i nawyk ten sprawia, że ślepniemy na jedyną prawdziwą rzeczywistość zwaną hic et nunc. Co do "zła", jego istoty wyjaśniać nie trzeba, ale kombinacja "zła" ze skupieniem na nieistniejącej przyszłości daje straszliwe rezultaty, nie ma bowiem gorszego zła niż zło futurystyczne. Bo wyobrażeniowe.
Skutki są takie, że nawet w najprzyjemniejszych chwilach nie czujemy się bezpiecznie i tracimy umiejętność radowania się. Stajemy się nałogowymi podejrzliwcami i wciąż spodziewamy się ciosu. Tracimy też umiejętność nadziei i boimy się uwierzyć w dobrą przyszłość. Uwierzenie takie byłoby wszak pułapką, w którą my - rozsądni podejrzliwcy - nie damy się złapać. Nie jesteśmy wszak głupcami - dziećmi nadziei. My wiemy, że cios przyjdzie wtedy, gdy poczujemy się bezpiecznie i dobrze, więc na wszelki wypadek nigdy się tak nie czujemy. Szczęście jest dla nas antraktem między nieszczęściami.
Postrzeganie świata w tych kategoriach prowadzi do fatalistycznego zniechęcenia. Nic dobrego wszak nas nie spotka i nie warto się angażować, zadomawiać i przywiązywać. Żyjmy jak na walizkach, bo zaraz nas z tego chwilowego, złudnego zresztą, błogostanu wysiedlą.
Co w takim świecie napisanym przez demona acedii robi Bóg? Proste: to On jest konstruktorem tych wszystkich nieszczęść. On buduje krzyże, które każe nam nosić. I to jeszcze z wiarą, radością i wdzięcznością. Bo skoro On mówi, że to jest dla nas dobre, to tak właśnie jest. Wszak to On tu rządzi i definiuje pojęcia "dobra" i "zła". My jesteśmy szczurami w Jego laboratorium. Jak będziemy grzecznymi szczurami i pozwolimy z uśmiechem na pyszczkach, by zrobił na nas więcej eksperymentów, to pójdziemy do szczurzego nieba. Ale jak skrzywimy pyszczki z bólu - pójdziemy do piekła.

Oto, czym jest Bóg i świat, w oczach ludzi zatrutych acedią.

Bardzo niedobrze, jeśli człowiek chory na acedię trafi na "lekarzy", którzy za korzeń wszelkiego zła uznali pychę i dlatego wszystko próbują leczyć kuracjami przeciw pysze. Powtarzanie sobie: "jestem do niczego, nic dobrego nie mogę zrobić, mam tylko grzechy, zasługuję jedynie na potępienie" prowadzi wyłącznie do wzrostu acedii.

Jak zatem egzorcyzmować tego demona?

11.07.2009

przed remontem

W pokoju piętrzą się już nie jeden a dwa rodzaje płytek: na podłogę do kuchni i na ściany do łazienki. Jak dobrze pójdzie, to w przyszłym tygodniu wypiętrzą się jeszcze dwa: na ścianę w kuchni i na podłogę w przedpokoju. Dobrym pretekstem, by nie tłumaczyć pamiętników o Sobieskim, jest siedzenie w "ceneo" i szukanie płytek, lamp, włączników, stelaży podtynkowych itd.
Już sobie wybrałam płytę kuchenną i piekarnik do zabudowy, a tu mi nagle Kanclerz Zamoyski powiada, że muszę sprawdzić, czy mam w mieszkaniu trójfazówkę, bo jeśli nie, to płyty elektrycznej nie podłączę. No i plany stanęły pod znakiem zapytania. Znaczy elektryka trzeba by zaprosić i pogadać. Kanclerz odmalował mi też w szczegółach, co się stanie, jeśli pozwolę Panu Mariuszowi skuć ściany i sufit w pokoju w celu założenia siatki, co by na przyszłość farba nie pękała. Dobrze, że odmalował, bo już wiem, że mam Panu Mariuszowi na to nie pozwolić. Może bym nawet mycie ścian i malowanie pokoju zrobiła jeszcze przed pojawieniem się Pana Mariusza, ale w takim razie musiałabym również przed jego pojawieniem się wywalić futryny, bo inaczej nie ma sensu malować. No to kolejny temat do rozmyślań na długie letnie wieczory.

Remontowanie jest cudowne. Naprawdę to lubię. Zwłaszcza fazę wyburzania.
I chyba nie tylko w odniesieniu do mieszkań.

9.07.2009

Henryk Mikołaj Górecki napisał:

„Jak się Dwójkę raz zniszczy, to odbudować się jej nie uda. Ja przepowiadałem, że będzie katastrofa, że przyjdzie hołota. Sztuka nie jest dla chamów, cham nigdy nie będzie jej popierał. A teraz będzie jeszcze gorzej, bo nastał czas sakralizacji chamstwa, jak pisał Mrożek – a ja ciągle to cytuję.”.

alla fiera dell'est

Kolejna niespodzianka ze strony Joyce'a.
Nigdy bym nie przypuszczała, że przy czytaniu Ulissesa pożyteczna może się okazać znajomość uroczej piosenki Alla fiera dell'Est, którą tak chętnie wyśpiewywaliśmy dawnymi czasy wraz z Societas Basilisciana.
Piosenkę można usłyszeć tu:
http://www.youtube.com/watch?v=Ps0O3Z0UUPY
A tak o niej pisze autor Ulisses Annotated, książki, którą wczoraj dostałam w prezencie:
"The chant Chad Gadya ("One Kid"), which closes the second seder. Another cumulative chant, this one ends with the verse: "And the Holy One, blessed is He, came and killed the Angel of Death that slew the slaughterer that slaughtered the ox that drank the water that quenched the fire that burned the stick that beat the dog that bit the cat that ate the kid that father bought for two zuzirn. One kid, one kid." (...) Chad Gadya (One Kid), in outward seeming a childish lilt, has been interpreted as the history of successive empires that devastate and swallow one another (Egypt, Assyria, Babylon, Persia,etc.), The kid, bottommost and most injured of all, is, of course, the people of IsraeL The killing of the Angel of Death marks the day when the kingdom of the Almighty will be establishedon earth; then, too, Israel will live in perfect redemption in the promised Land" (Abraham Regelson, The Haggadah of Passover, A Faithful English Rendering [New York, 1944], p. 63)."

6.07.2009

o Dwójce, demokracji i Epikurze

Pojutrze w jedynym radiu, którego mogę słuchać, zabrzmi tylko śpiew ptaków. Jest to forma protestu przeciw sytuacji, w jakiej znalazła się Dwójka, sytuacji związanej z od dawna już dyskutowanym problemem abonamentu. Perspektywa, że zniknie jedyne prócz netu medium, z którego korzystam, jest przykra. Ale z drugiej strony...
Z drugiej strony nie lubię opiekuńczości państwa i zmuszania podatników, by płacili za coś, za co płacić nie chcą. Jeśli "szerokie koła" - że posłużę się zwrotem znanym z Witwickiego przekładów Platona - chcą chamieć, to niech chamieją przy wtórze Dod, Kazimier Szczuk i innych Kubów Wojewódzkich, albo nawet Powiatowych.
Problem w tym, że mamy - chwała Historii - demokrację. I potem te schamiałe szerokie koła wybiorą schamiałych posłów i w ten sposób chamstwo będzie sobie kwitło, a kulturze przyjdzie sczeznąć.
Mimo oczywistych - w moim przekonaniu - wad demokracji od dość dawna jestem jednak zwolenniczką tego ustroju. Zwolenniczką, to znaczy, że wolę go niż jakikolwiek inny. Czemu niby jakiś monarcha, albo jacyś oligarchowie mieliby ludziom kazać żyć wedle własnych reguł? Niech sobie ludzie żyją, jak chcą. Choćby i po chamsku.
Dość dawno też moją sympatię zdobyła epikurejska idea, by mędrzec żył w ukryciu, niszowo, i by broń Boże nikogo do swej mądrości nie przymuszał. Nawet jeśli demokracja odda władzę chamstwu i ciemnocie, mędrzec zniesie tyranię motłochu, gdyż radość czerpie on z mądrości właśnie, którą może się rozkoszować w swym własnym ogrodzie, a która niedostępna jest schamiałym władcom tego świata. I działa to nawet wtedy, gdy wskutek demokratycznych wyborów ogród mędrca może być tylko wewnętrzny, bo na jakikolwiek inny nie będzie go stać.
Wszystko to jest przekonujące. Ale z drugiej strony...
Z drugiej strony może niejeden człowiek skazany na chamienie przez komercjalne media miałby szansę wejść na ścieżki mądrości i kultury, gdyby parę przyczółków uratować: kilka bibliotek, jakąś operę (niekoniecznie skomercjalizowaną bezmyślnymi udziwnieniami a la Warlikowski), jakąś stację radiową?
Niszowość niszowością, Epikur Epikurem, ale jednak miło by było, gdyby ten ogródek kultury, choćby najmniejszy, był jednak zewnętrzny.
Dlatego żal.

3.07.2009

powrót Stefana D

Po wywołanych przeprowadzką gwałtownych przetasowaniach wśród książek pewnego pięknego dnia stanęłam oko w oko z granatową okładką "Ulissesa". Co więcej Miły Człowiek zwrócił moją uwagę na ten tomik pytając, czy to rzeczywiście jest tak nieczytelne. A ponieważ właśnie skończyłam "Pickwick Papers", pomyślałam, że sprawdzę raz jeszcze, jak to z nieczytelnością "Ulissesa" jest.
W efekcie czytam ponownie tę sławetną powieść i nie przestaję się zdumiewać.
Nigdy bym bowiem nie przypuściła, że do czytania "Ulissesa" może się przydać na przykład podstawowy kurs filozofii scholastycznej. Strumień świadomości Stefana Dedalusa (alter ego autora) jest bowiem nafaszerowany odnośnikami do jego jezuickiego wychowania, oraz bogatą wiedzą historyczną i literacką. Okazuje się, że kilkanaście lat przerwy między pierwszą a drugą lekturą "Ulissesa" może przynieść ogromne zmiany, pod warunkiem że lata owe spędzi się na wzbogacaniu własnej erudycji w odpowiednich kierunkach.
Nie oznacza to, że Joyce stał się teraz dla mnie zupełnie czytelny. Obok niezwykle gęstej treści wciąż podstawową trudnością pozostaje sama forma - ów "strumień świadomości" właśnie, w którym myśli i skojarzenia przeskakują z tematu na temat. Jednak i tutaj fakt, że czyta się tę książkę po raz drugi, ułatwia lekturę.
Nie będę ukrywać, że w tym momencie delektowanie się "Ulissesem" daje mi niemało satysfakcji.

2.07.2009

żeby nie mnożyć komentarzy u DKŚ

No to ja też sobie sprawdziłam, którą linią ZTM jestem. Przyznam, że ten pomysł na quiz bardzo mi przypadł do gustu. Bardziej niż dotychczasowe.

A oto wynik:

"Yo, man. Whazzzuuuuupppp?! Nie znam cie ale fajny ziom jestes. Moze kumplami zostaniemy? "Kumpli" masz sporo. W koncu na tak obleganej trasie jak Goclawek-Okecie o samotnosc raczej trudno. Inni ci tylko zazdroszcza, a ty obnosisz sie wokol ze swoimi znajomymi i imprezowym towarzyskim stylem zycia. Fajne ziomy, co nie? A moze warto pomyslec kim naprawde dla ciebie sa te "ziomy"? Moze jestes dla nich tylko srodkiem, ktory wykorzystuja by ulatwic swoje codzienne zycie, a po przejazdzce nawet nie pamietaja twojego numeru rejestracyjnego..."

Bez obrazy dla ziomów. Wierzę, że wielu pamięta jednak mój numer rejestracyjny.
Co nie zmienia faktu, że jest w tym opisie jakaś trafność: życie jak wieczna parapetówka, ale w zajezdni wciąż samotny tor.

29.06.2009

goście

Życie jak nieustanna impreza. Wieczna parapetówka. Jedni goście za drugimi. I jak to wtedy jest cudownie: śmiać się, pić i jeść! Gadać o sprawach ważnych i nieważnych i po prostu cieszyć się nawzajem swoją obecnością.
Jest jednak taki czas, gdy za ostatnim gościem zatrzaskują się drzwi. Gdy twarzą, z której spłynął uśmiech, odwracam się do pustego domu i widzę tylko piętrzące się w zlewie naczynia. I rośnie we mnie przemożny lęk, że ten ostatni gość był naprawdę ostatni. Że już nikt więcej nie przyjdzie, że dalej już tylko cisza i pustka.
I wtedy odzywa się On. Siedzi w fotelu i mówi: "Poszli. Zostaliśmy sami. Tylko ty i ja. Masz mnie. AŻ mnie."
Ale ja nie czuję tego AŻ. Ja chcę znów gości. Zgiełku, świateł i śmiechu. Chcę gościa, który przyjdzie i już zostanie.
A przecież wiem, że tak nie ma. Choćby jakiś gość został na 50 lat, kiedyś wyjdzie. Na końcu drogi, na dnie życia - będzie dokładnie ta scenografia: sterta brudów w zlewie, ja i On. AŻ On, ale dla mnie wciąż TYLKO On.
Bo choć On jest tak wielki i tak bardzo AŻ, to mnie jest tego za mało. Nie chcę być TYLKO z Nim. A jednak na tym w ostatecznym rozrachunku polega życie. I to tu i teraz i tamto tam i bez końca. Dlaczego wciąż nie mogę tego przyjąć?

28.06.2009

dziwnie

Och, jej. Nie wiem, w ogóle nie wiem, co pisać. Na chwilę obecną jest tak, jakbym nie mieszkała w ogóle nigdzie. Część moich rzeczy jest tu, część tam. Sypiam raz tu, raz tam, a innym razem jeszcze gdzie indziej. Na dodatek w docelowym miejscu piętrzą się kartony z nie moimi rzeczami. Temu poczuciu wykorzenienia fizycznego towarzyszy analogiczne wykorzenienie wewnętrzne. Najbardziej daje się to we znaki w dziedzinie moich relacji z Bogiem.
Swoją drogą, dlaczego zawsze wszystko prowadzi mnie do Niego? Śmiech, czy łzy - wszystko jedno. Moje myśli nieustannie się Go czepiają. Z prośbą, z buntem, z pretensją, czasami z zachwytem. I do głowy przychodzi mi wciąż tylko jedna odpowiedź: bo na końcu dokładnie każdej drogi nie ma nic prócz Niego. Bo na dnie każdego bólu jest tylko On. I tylko On jest na dnie każdej radości. Na dnie radości, czyli tam, gdzie wysączyło się jej ostatnie krople. Na dnie życia.
Jak głosi psalm: nie ukryję się przed Nim. Czemu jednak nie umiem się Jego Obecnością cieszyć? Czemu wciąż nie umiem uznać Jej za błogosławieństwo? Czemu nie umiem znaleźć tej tajemniczej harmonii między sobą a Nim? Tak, żeby uwierzyć w głębi serca, że On jest po prostu DOBRY? Że dobro jest dobre. Że Miłość Kocha. Czemu te wszystkie słowa wciąż brzmią dla mnie pusto i abstrakcyjnie? I czemu ciągle płaczę w kościele?

Ty, który Jesteś!
Skoroś jest na początku i końcu każdej drogi,
Skoro na początku i końcu każdej drogi jesteś TYLKO Ty,
Spraw cud!
Zamień mi to TYLKO na AŻ!

26.06.2009

zwyczajne miasto

Kraków jest przereklamowany. Ta moja teza potwierdziła się po raz kolejny. Ale zupełnie niedoreklamowany był dwudniowy pobyt spędzony w dużej części w Miłym towarzystwie Miłego Człowieka. Reklama obejmowała bowiem jedynie wykład o informatyce w służbie mediolatynistyki. Nie obejmowała herbatki na zapleczu pracowni słownika łaciny średniowiecznej PAN, nie obejmowała długich spacerów i rozmów, nie obejmowała wyjątkowo wprost jak na tegoroczny paskudny czerwiec pięknej pogody. Gdyby nie jeden przykry obrazek i poczucie własnej tchórzliwej bezradności, uznałabym ten wyjazd za idealny. Poproszę o kolejne!

23.06.2009

ćwiczenia z podnoszenia ciężarów

Przeprowadzanie sędziwej osoby (nie przez ulicę, ale z mieszkania do mieszkania) pod jej nieobecność jest zajęciem nieco frustrującym. Zwłaszcza, gdy osoba należy do psychogatunku "chomików" i posiada na przykład trzy olbrzymie wory włóczek kupowanych w ciągu ostatnich kilku dekad i nigdy niewykorzystanych w celach dziewiarskich. Osoby od lat nikt już nie widział z drutami w ręku i pewnie nie zobaczy, bo ostatnio osoba zajmuje się wyłącznie haftowaniem, a włóczki znalezione w jej szafach są za grube, by wykorzystać je w hafciarstwie. Normalnie już dawno bym te zapasy wyrzuciła. Mało co bowiem przynosi mi taką satysfakcję jak cykliczne wyrzucanie części nagromadzonych rzeczy. Widok przerzedzonych półek w szafie napełnia mnie radością. Tego się jednak zrobić nie da, gdyż inkryminowana osoba jest do swoich zapasów przywiązana. Niestety. Na szczęście przegląd zawartości szafek kuchennych dał dużo weselsze rezultaty, gdyż można było nie pytając umieścić w śmieciach dwa worki różnych różności, które producent opisał jako nadające się do spożycia najlepiej przed końcem roku 2000 lub 2002. Dziś ekipa przeprowadzkowa przerzuci parę mebli i od jutra mogłabym się czuć już mieszkanką nowego miejsca, gdyby nie to, że jutro zamieszkam pewnie na jedną noc w Krakowie. A tak w ogóle to uznam swój nowy dom za w pełni zaanektowany, kiedy przeprowadzę tam mojego kota. Mam nadzieję, że nastąpi to w weekend. Póki co spaceruję między dwoma lokalami i śmietnikiem przenosząc różne rzeczy. Pakowanie we wszystkich tego słowa znaczeniach.

21.06.2009

miłemu P

Nic się nie zmieniło poza - przynajmniej na chwilę - sposobem kodowania. Miły Człowiek wciąż jest mi miły, a dawne kodowanie, skoro może ważniejsze niż sądziłam, chętnie przywrócę.

20.06.2009

co z tym blogiem?

Wczorajsze kropki miały spunktować moje rozważania na temat niniejszego bloga, jego przydatności i sensowności. Wczoraj w ramach tradycyjnej wieczornej pogawędki z P. udało mi się to zwerbalizować w ten sposób: mam takie podskórne obawy, że się "wkręciłam" i robię coś z rozpędu, z przyzwyczajenia i "pod publiczkę" i dla zwrócenia na siebie uwagi.
Świadomość, że czytają mnie konkretne osoby, zwiększa ryzyko "autokreacji". A tego bym nie chciała. Bo nie po to był ten blog, żeby cokolwiek kreować. Nie po to, by tworzyć nowe iluzje w miejsce starych. Miał mi pomagać w dokopywaniu się do prawdy. Obawy, które mnie naszły, podważały więc zasadność dalszego pisania.
Ale P. powiedział, że ma "przeczucie", iż wyżej wspomniane ryzyko mnie akurat nie grozi. Nie umiał co prawda tego przeczucia uzasadnić (stąd zresztą nazwa przeczucia właśnie), ale jestem skłonna mu wierzyć, bo wydaje się, że on mnie naprawdę dobrze zna.
Zachęcona powyższym nie zamknę jeszcze tego bloga. Gdyby jednak ktoś z czytelników wykrył, że popadam w autokreację, to proszę dać mi znać.

18.06.2009

kalendarz

Jutro - egzamin z łaciny.
Sobota - rano wyprawa do Ikei z przyszłą matką. Wieczorem Saturnalia. W międzyczasie panowie z ekipy przeprowadzkowej przerzucą parę gratów.
Niedziela - małżonek D pomoże mi z płytkami.
Poniedziałek - Kraków.
Wtorek - wyprowadzka od Landlady.
Październik - remont.

15.06.2009

ufać - nie ufać

To-mówię-ja wierzy we mnie. Gdybym ja wierzyła w siebie, to zaoszczędziłabym dziś 50 złotych.
A tak fajnie od rana szło. Najpierw powymądrzałam się jako jurorka na półfinałach debat oksfordzkich, potem powymądrzałam się jako koordynator Erasmusa na radzie wydziału. I - zgodnie z przyjętym niedawno postanowieniem, by codziennie zrobić sobie coś miłego, za co mogłabym siebie lubić - stwierdziłam, że lubię się wymądrzać i lubię w sobie to, że wymądrzać się potrafię.
Po południu miałam się zabrać do pierwszego etapu przeprowadzki, czyli do wyładowania z regałów moich najważniejszych książek i zapakowania ich do pudeł, oraz rozkręcenia tegoż regału z wydatną pomocą syna naszego dozorcego.
Ale najpierw zajrzałam do skrzynki mailowej. I cóż tam znalazłam? Otóż mój ulubiony redaktor prosi, bym przekład przyniosła najpóźniej w czwartek. Przekład angielskiej książki o spadkobiercach Aleksandra Wielkiego liczącej ok. 13 arkuszy. Przekład książki, z której dotychczas nie przetłumaczyłam jeszcze ani jednego słowa. Na czwartek! Ale, ale, drogi B., to jakaś pomyłka! Przecież jestem pewna, iż w umowie stało jak wół, że przekład mam oddać 15 września! Gdzie ta umowa? Na Anielewicza! A ja gdzie? Na Międzynarodowej! Stres, nerwy... A co, jeśli mam zwidy? Co, jeśli tam napisano "15 czerwca"? Co, jeśli pamięć mi szwankuje? Pełna nieufności do siebie wsiadam w taksówkę (bo syn dozorcego czeka na znak, kiedy może zacząć rozkręcać regał) i jadę do Getta. Żeby skonstatować, że z pamięcią i wzrokiem wszysko u mnie w porządku. Umowa opiewa na 15 września, więc pan redaktor poczeka.
Ale że kasę straciłam, to straciłam. Wolałam stracić kasę niż tracić nerwy na wątpienie i strach.

14.06.2009

droga w dół

Biegnąca-po-falach ma wrażenie, że wsiadłam na sanki i zjeżdżam w dół. Coś w tym jest z prawdy. Faktycznie idę w dół, ale - wiem o tym - to jest w dół, bo to jest wgłąb. I w przeciwieństwie do Biegnącej, która jest inna i ma inną drogę, ja czuję, że to w dół i wgłąb jest właściwe. Spełnia się coś, co sama przewidziałam ponad rok temu pisząc wiersz "Abyssus". Droga w dół i wgłąb, jest drogą dla mnie, bo po latach życia w kłamstwie muszę wreszcie dokopać się prawdy. Prawdy zawalonej stertami fałszywych obrazów: Boga, świata, ludzi, siebie samej. Na fałszywych, woskowych skrzydłach (ładna metafora u Biegnącej) nigdzie nie dolecę. Dlatego, choć czasem cholernie ciężko tą drogą iść, nie zamierzam się cofać. Wiem, że kierunek jest właściwy.
A oto "Abyssus" dla tych, którzy go nie znają:

(32) ABYSSUS

głębia przyzywa głębię
trzeba więc zejść niżej
i znów niżej
do dna kielicha goryczy
śladami Orfeusza, Heraklesa, Dantego
stanąć przed tronem samej Śmierci
i w puste oczodoły jej spojrzeć

niżej coraz i głębiej
w dół, ku sercu nicości
do ostatniego kręgu
by wyrwać korzeń ułudy
iluzji
fałszywej nadziei
by ranę do cna wypalić
białym żelazem

droga co wiodła ku szczytom
zdawała się udręką
lecz niczym była wobec
tego strasznego schodzenia
gdy przepaść woła i ciągnie
ku mrocznym szczelinom zagłady

tam nie ma już przewodników
innych niż własna tęsknota
osamotnienie spragnione
i brak obietnicy powrotu
(2007)

12.06.2009

za co lubię św. Józefa

Skoro padło pytanie o fachowość i "tacierzyństwo", odpowiem. Świętego Józefa najbardziej lubię za to, że był po prostu zwykłym facetem. Zdaje się, że na ołtarze dostał się tylnymi drzwiami, już w dojrzałym średniowieczu, kiedy po prostu uznano, że cała familia Jezusa musiała być święta. Najbardziej przemawia mi do przekonania średniowieczny obraz Józefa, dla którego Miriam była drugą żoną. Gdy ją poznał, był wdowcem z licznym potomstwem, co wyjaśnia - moim zdaniem - najlepiej wszystkie niejasności dotyczące tzw "braci Pańskich" oraz inne kwestie rodzinne. Był więc zwykłym facetem, zarabiał na życie z pracy rąk i wychowywał Dziecko, które nie było jego. A wcale nie musiał. Zwłaszcza, że na pewno ludzie gadali. W takiej dziurze jak Nazaret nic nie mogło się ukryć, a wścibskie sąsiadki umieją liczyć miesiące. Nie stworzył żadnej "duchowości", nie napisał żadnego traktatu mistycznego, nie założył żadnej "szkoły życia wewnętrznego" ani żadnego zakonu. Był najnormalniejszy pod słońcem. I nie był ani męczennikiem, ani innym anachoretą. Szkoda, że w późniejszej historii Kościoła nie było więcej takich, tylko sami wyznawcy "manicheizmu praktycznego", albo mądrale tworzący systemy "życia duchowego" i wtłaczający wszystkich ludzi w jeden gorset własnych przeżyć.
Wszystkich zwolenników Ignacych, Teres i Franciszków niniejszym bardzo przepraszam, ale tak - stety lub niestety - myślę. Nie ufam świętym.

o pielgrzymce i adopcji

Dzięki za komentarze.
Na ciepłym przyjęciu ze strony gospodarzy aż tak bardzo mi nie zależy. Ale nie wiedziałam, że na WAPM nocuje się teraz w szkołach? Za moich czasów były pola namiotowe i wchodziło się w interakcję z gospodarzami na przykład stojąc w kolejce po wodę ze studni.
Pielgrzymowanie do Compostelli jest jak na moje potrzeby a) zbyt kosztowne b) zbyt (jednak!) samotne. A święty Jakub (z całym szacunkiem) jest mi jeszcze odleglejszy mentalnie. Jak bym do któregoś świętego miała pielgrzymować, to tylko do Józka. Zawsze uważałam, że to jest po prostu konkretny gość. I fachowiec, nie żaden "masochista albo inny zboczeniec", że znów zacytuję Bursę.
Co do adopcji, to myśleć - myślałam. Ale to by nie było fair. Gdybym dziś adoptowała dziecko, to zrobiłabym to dla siebie. Żeby zabudować swoją pustkę. A to by było instrumentalne traktowanie drugiego człowieka. Nieuczciwe. I krzywdzące.
Poza tym odnoszę wrażenie, że Anonimowy proponujący mi to wyjście chyba nie do końca zrozumiał, na czym polega ów niemiły kontekst towarzyszący dla mnie słowu "matka".
Bynajmniej nie stąd, że ja matką nie jestem. Nawet mi to przez myśl nie przeszło. Ten kontekst się bierze z niemiłych doświadczeń dziecka, nie z niemiłego faktu braku macierzyństwa.
Tym bardziej więc adopcja przeze mnie samą jakiegoś dziecka nie wyszłaby mu na dobre.

p.s. Do mnie też przyszła procesja. Właśnie, gdy próbowałam ją ominąć chodząc staromiejskimi opłotkami, wyszła wprost na mnie. Nie przyszła góra do Mahometa... ? Z drugiej strony, myślę sobie: próby omijania procesji przy pomocy wybierania się na spacer na starówkę w to popołudnie musiały z góry być skazane na porażkę. Uniknęłabym procesji najskuteczniej siedząc w domu. Ale wyszłam, bo chciałam się spotkać z człowiekiem. Spotkałam się z człowiekiem, a Bóg się spotkał z nami.

11.06.2009

Boże Ciało

To dziś. A ja zamierzam tak ustawić sobie dzień, by uniknąć procesji. Mam awersję do religijnych masówek. Mam ją ostatnio dość mocno. Tym dziwniejsze, że właśnie w czasie tej awersji przyszła mi do głowy myśl, by się w tym roku wybrać na pielgrzymkę.
A przecież na obecnym etapie mojego "życia duchowego" (o ile w ogóle takie mam) nie czuję żadnych zupełnie związków z Matką Bożą. Niewykluczone, że wynika to z całego niemiłego kontekstu, jaki towarzyszy dla mnie słowu "matka". Może pomoże, jeśli zacznę o Niej myśleć raczej jako o zwykłej Dziewczynie z Nazaretu, która miała bardzo trudne życie. Tak chyba lepiej. Ale tam, w Częstochowie, Ona występuje w całej aureoli zranionego macierzyństwa. Zranionego w obronie Dziecka. Fajnie by było uwierzyć, że również w obronie dziecka. Przez małe d. I fajnie by było poczuć się tym dzieckiem - bronionym do krwi.
Wracając do głównego nurtu rozważań: dziwne mi się wydaje, że mając awersję do religijnych masówek, nie czując więzi z Matką z Jasnej Góry i będąc pełną nieufności do osób duchownych (to z kolei wskutek zbyt długiego przebywania w sekcie) mam pomysł, by iść na pielgrzymkę.
A pociąga mnie w tym pomyśle głównie słowo "iść". Założyć buty i plecak i wyruszyć. Mam też nadzieję, że w dominikańskiej grupie ciszy znajdę sobie taką pustelniczą przestrzeń dla samej siebie i swojego iścia.

10.06.2009

mercurialia

- Mam chore emocje.
- Masz. To nie powód, by mieć je nadal.

9.06.2009

między nami psycholami...

Znam przypadki alkoholików, którzy mówili: "jestem alkoholikiem" i pili nadal. Mówić to jedno, uwierzyć to drugie. Uwierzyć i naprawdę zdać sobie sprawę z konsekwencji choroby. Zdarzają się ponoć ludzie ciężko chorzy, którzy próbują żyć tak jakby to nie była prawda. Jest nawet taki topos literacki: dziewiętnastowiecznego gruźlika, który się spala w różnych szaleństwach chcąc jakby "zakrzyczeć" swoje prątki.
Doświadczenie uczy, że ten sam błąd można popełnić w przypadku dolegliwości psychologicznej lub emocjonalnej. Nie potraktować swojego problemu serio. Niby się leczyć, ale gdzieś tam wierzyć, że można żyć jak normalny człowiek. I mieć normalne relacje. Otóż nie można. Najlepszym na to dowodem jest, że słowa, gesty, sytuacje, które po normalnym człowieku spłyną jak woda po gęsi, po psycholu spływają jak kwas solny. Po tym można czasem poznać, że się normalnym nie jest. Otoczenie psychola, jeśli jest mu życzliwe, powinno zatem bardzo uważać nie tylko z krytyką ale i z pochwałami, nie tylko z objawami obojętności ale i z objawami sympatii. Psychol nie ma skóry: głaskanie wywołuje taki sam krwotok, jak uderzenie.

8.06.2009

idzie po myśli

Po myśli poszły negocjacje rodzinne, w efekcie których niebawem być może zamieszkam autonomicznie i indywidualnie na swoim.
Następnie okazało się, że upatrzonego gresu po okazyjnej cenie jest w sklepie jeszcze tak dużo, że nie powinnam mieć żadnych problemów w zakupieniu potrzebnej ilości w ciągu 2 najbliższych tygodni. Upatrzona mozaika na ścianę do kuchni okazała się o połowę tańsza, niż w pierwszej chwili myślałam.
A Pan Mariusz remontowiec okazał się nie być obecnie imigrantem na Wyspach i, co więcej, jest zupełnie możliwe, że położy mi ów gres i ową mozaikę (wykonawszy uprzednio robotę murarską) już na przełomie czerwca i lipca. Gdyby mi jeszcze zrobił kosztorys po myśli, to może i łazienkę od razu sobie wyremontuję?

być czy robić

Rozfilozofowałam się. Ta konwencja wydała mi się najlepsza, by opisać to, co mnie gnębi we mnie samej. I w skrócie brzmi to tak, że nie potrafię sobie poradzić z oddzielaniem istotowego od przypadłościowego. Być od robić. Tak dalece uwierzyłam, że moja wartość zasadza się w tym drugim, że boję się przestać robić, bo wtedy zniknę. W oczach innych, a przez to w moich własnych - bo siebie umiem widzieć tylko przez to lusterko. Cierpią wskutek tej przypadłości wszystkie moje relacje. I ja cierpię - bo sama już nie mogę wytrzymać ze sobą w ten niezdrowy układ zaplątaną.

6.06.2009

czyżby?

Czyżbyś wziął mnie na serio? Czyżbyś postanowił mi pokazać, co to znaczy wyzywać Cię na pojedynek? I pokazać mi, ile naprawdę możesz?
Muszę Ci przyznać, że ostatnia doba była majstersztykiem.
W dziedzinie udowadniania mi, że możliwe jest dużo więcej, niż ośmielam się sądzić, dałeś prawdziwy popis.
I przyznam, że trochę zgłupiałam...
Czyj ruch właściwie teraz? Mój, czy Twój?
A jeśli mój, to co mogę zrobić?
Wiesz, jedyne, co mi przychodzi do głowy, to rzucić teraz na stół jakąś blotkę, żebyś wziął, i żebyś znów Ty wistował.
Co rzucić? Mój strach? Moją pychę?
Chyba strach.
No to rzucam. Walcz dalej! Pokaż więcej! Choćbym miała umrzeć od widoku Boga Żywego! Pokaż się w Swej Mocy i zrób wreszcie z moim życiem coś przerażająco cudownego! A potem niech ginę. Nie będę żałować.

4.06.2009

c.d.

Dziś dwa razy mnie zlało przez własną głupotę. Raz, bo miałam parasolkę w plecaku, ale byłam przekonana, że jej nie mam. Drugi raz, bo zostawiłam rzeczoną parasolkę w taksówce już po tym jak się popukałam w domu w głowę wyciągając ją z rzeczonego plecaka. Czyżby to mi miało pokazać, że wszystkie "zlania" funduję sobie sama? A jeśli nie umrę na zapalenie płuc, to tylko dlatego, że Ty czuwasz nad takimi beznadziejnymi przypadkami?
No niech Ci będzie. Ale wskazanie mi palcem, jak beznadziejnym przypadkiem jestem, nie posuwa mnie do przodu, wiesz?
Usłyszałam dziś, że to aż boli, patrzeć i słuchać, jak bardzo ja siebie nie lubię. No to jak mam się polubić, jeśli faktycznie sama sobie jestem winna? W konkursie na błędne koła dzisiejszy dzień uplasowałby się w czołówce.
Spodziewam się więcej, dużo więcej po Tobie, niż tylko chronienie mnie przed katarem. Kto tu w końcu sam siebie porównywał do lekarza, co?!

3.06.2009

do Konstruktora

No dobra: punkt dla Ciebie. Nawet dziesięć punktów. Ale nie myśl sobie. Tylko dlatego, że po raz pierwszy od sześciu tygodni zrobiłeś Środę, i na dodatek uczyniłeś mi w mózgu niezłą rewolucję przedstawiając podstawowe zagadnienie egzystencjalne w totalnie nowej perspektywie, to jeszcze wcale nie znaczy, że wykonałeś swoje i masz mnie z głowy. Wręcz przeciwnie: skoro powiedziałeś A, to oczekuję, że powiesz B, że pociągniesz wątek i będziesz mnie przekonywał nadal. Tak łatwo Ci nie ustąpię.

poranna awantura

Zaczęłam jeszcze w łóżku i kontynuowałam przy porannej kawie. Ciosać kołki, czynić wyrzuty i ogólnie się obrażać. Nieładne zachowanie - powiedziałby ktoś. Choć z drugiej strony może zwiastuje jakiś przełom. Bo czyż awantura nie wydaje się czymś pozytywnym po długiej serii cichych dni? Z których najcichsza była niedziela.

Zafundowałam więc pełen zestaw małżeńskich scen. Komu? Ano Konstruktorowi.
Powiedziałam Mu, że nie chcę z Nim rozmawiać Jego językiem. Mówić "bądź Wola Twoja", bo On to potem wykorzystuje przeciwko mnie. I czemu tak się zawsze podle składa, że Jego Wola jest po prostu nieprzyjemna? Eufemistycznie rzecz ujmując.

A wszystko dlatego, że wczoraj gawędząc z Miłym Człowiekiem poruszyłam mimochodem temat modlitwy za innych. I natchnęło mnie to do rozmyślań o cudzych intencjach, których jest przecież tak wiele naokoło mnie.

Jak to łatwo mówić "bądź Wola Twoja" w cudzych sprawach! Może właśnie dlatego Jego ludzie tak polecają ten rodzaj modlitwy. Bardzo sprytnie: żeby w efekcie i tak wyszło na Jego. A przecież On może wszystko i może Swoją Wolę przeprowadzić bez mojego w tym udziału. Ale jak wezmę udział, to nie będę mogła mieć pretensji. Co najmniej jak w naszej wspaniałej demokracji: "samiście taki rząd wybrali, więc teraz nie narzekajcie"! W tradycyjnej absolutystycznej tyranii władca nie wymagał zgody poddanych na to, co z nimi robi. W demokracji poddani sami dają się strzyc i nie wolno im przy tym jęczeć. Bardzo dobrze opisał to Pratchett w Carpe iugulum. Choć on chyba akurat do demokracji tego nie odnosił. Ale stosunki między silnym a słabym uchwycił niezwykle wnikliwie.

Tak czy siak, ten rodzaj układu między Silnym a słabym, w którym słaby ma się podpisywać pod wszystkimi pomysłami Silnego nie podoba mi się. Silny jest Silny. Niech robi co chce. Ale czemu ja mam się na to zgadzać? Udawać, że jest fajnie, kiedy fajnie nie jest?
I w cudzych intencjach też nie zamierzam tego robić. Jakie mam prawo - nie będąc w cudzej skórze - zgadzać się na Twoją Wolę co do innych ludzi? Być Twoim wspólnikiem w zarządzaniu ich losem?
Może gdybym faktycznie miała pewność, że ta "Twoja-Wola" to miłość i dobro. Niestety wciąż jej nie mam. Więc póki mnie nie przekonasz, nie licz na mnie.

31.05.2009

odpowiedzi

Panowie-z-Helpdesku (to jest takie nomen genericum niezależne od płci, tak jak Panie-z-Dziekanatu) udzielili mi następujących wskazówek
1. Read Manual (Rz 4,16-24)
2. Jeśli coś się każe instalować, a potem spowalnia system, to jest to trojan. [Ta odpowiedź nie była zupełnie jasna, ale po przepytaniu innego Pana-z-Helpdesku (który tym razem był kobietą) wyszło na to, że trzeba wywalić trojana, który każe wyłączać podstawową funkcję. Niestety, JAK go wywalić, nie powiedziano].
3. Zastosować aplikację zwaną "sweeper" od historyjki o zamiataczu ulic, który nie patrzył na całą ulicę, jaką miał zamieść, ale na pojedyncze płyty chodnikowe.
4. Przeczytać Manual do innych systemów, może tam się coś znajdzie. Na przykład sugestia, by urządzenia używać nie podejmując prób ustalenia, do czego służy.
5. Ciągnąć za rękaw Konstruktora. Po roku namolności powinien zareagować.

Dziękuję wszystkim Panom-z-Helpdesku za wskazówki. Teraz się zajmę ich wypróbowywaniem.

30.05.2009

pytania do helpdesku

Życie - sztuk jeden. Model już trochę przestarzały, ale jeszcze zdatne. Do czego zdatne? Oto jest pytanie.

Fachowiec w postaci Reverendissimusa każe mi czytać Manual. Nigdy tego nie lubiłam. Manual jest gruby i nie ma porządnego spisu treści. Ani żadnego FAQ. Na dodatek chyba powinnam Go czytać w oryginale. Grecką aktualizację jeszcze jakoś łyknę, ale hebrajskiej wersji podstawowej nie.
No to próbuję czytać Manual, a tu życia coraz mniej. I ciągle nie wiem, do czego ono i po co.

Palącym problemem stało się to, że nie mogę uruchomić nadziei. A właściwie boję się jej uruchomić. Chyba w tym programie siedzi jakiś paskudny trojan i jak uruchomię nadzieję, to rozwali mi procesor. Ale bez nadziei wszystko działa na pół gwizdka.
Odpalać, nie odpalać? Oto kolejne pytanie.

No bo tak. Nadzieja ważna rzecz. Cnota teologalna w końcu. Ale ból niespełnionej nadziei jest po prostu straszny. No i te pretensje do samej siebie: "po co ci to było, idiotko! stara a głupia. najwyższy czas się nauczyć, że wszystko już za tobą i przestać się zachowywać jak naiwna podfruwajka!" Nienawidzę się tak czuć!

Czy jest jakiś sposób uruchomienia nadziei, który nie generuje takich skutków ubocznych? Jak się pozbyć tego trojana? Oto pytania numer trzy i cztery.
Jest tam kto w tym helpdesku?

29.05.2009

de inutilitate

rerum
rerum mearum
mei


p.s. To-Mówię-Ja cytuje Boga. Który mówi ponoć: "nie bój się, to wytrzymasz, a zaufaj mi, że warto". Wytrzymuję resztkami. I pytam: "czy o to Ci chodzi? Po to Ci byłam? Po to zechciałeś mego istnienia? Bym wytrzymywała?" Nieprzekonujące. Nadal nie wiem, po co chciał. Po co jestem?

28.05.2009

the secret

"The secret is not to dream. The secret is to wake up. Waking up is harder."

do To-Mówię-Ja

Komplementy są miłe. I dostaje się od nich tego czegoś. Ale to bywa zdradzieckie, bo utrudnia codzienne wydobycie rozsądku. A jak się poza rozsądkiem nic nie ma, to już lepiej niech będzie bez komplementów. Zimny chów.

27.05.2009

trening

Rozsądek jest nudny. Bywa, że ma się go dość. Ale zdecydowanie lepiej mieć go dość niż za mało. W przeciwnym razie potem boli. Paradoksalnie czasem trzeba ten jakże nudny ale jakże potrzebny towar zdobywać z wielkim trudem. Bywają dni, gdy wydaje się bardziej niedostępny niż papier toaletowy w późnym PRLu. Ciekawam, czy trening uczyni ze mnie mistrza i czy codzienne wydobywanie wystarczającej ilości rozsądku zaowocuje tym, że z czasem będzie się go wydobywało lżej. Póki co łatwo nie jest.

26.05.2009

pociecha

Życie - jakiekolwiek by było - kiedyś się skończy. Sensowne, czy bezsensowne, wartościowe czy bezwartościowe, pełne czy puste, radosne czy żałosne. Bisogna morire.

O come t'inganni
Se pensi che gli anni
non hann'da finire,
bisogna morire.

E' un sogno la vita
Che par si gradita,
è breve il gioire
bisogna morire.
Non val medicina
Non giova la China,
non si può guarire,
bisogna morire.

Non vaglion sberate,
minarie, bravate
che caglia l'ardire,
bisogna morire.
Dottrina che giova,
parola non trova
che plachi l'ardire,
bisogna morire.

Non si trova modo
di scioglier'sto nodo,
non val il fuggire,
bisogna morire.
Commun'è il statuto,
non vale l'astuto
'sto colpo schermire,
bisogna morire.

Si more cantando,
si more sonando
la Cetra, o Sampogna,
morire bisogna.
Si more danzando,
bevendo, mangiando;
con quella carogna
morire bisogna.

La Morte crudele
a tutti è infedele,
ogn'uno svergogna,
morire bisogna.
E' pur ò pazzia
o gran frenesia,
par dirsi menzogna,
morire bisogna.

I Giovani, i Putti
e gl'Huomini tutti
s'hann'a incenerire,
bisogna morire.
I sani, gl'infermi,
i bravi, gl'inermi,
tutt'hann'a finire
bisogna morire.

E quando che meno
ti pensi, nel seno
ti vien'a finire,
bisogna morire.
Se tu non vi pensi
Hai persi li sensi,
sei morto e puoi dire:
bisogna morire.


Tak. Jest w tym jakaś pociecha.

25.05.2009

rodzice

"Każdy ojciec jest zły" napisał kiedyś K. I. Gałczyński. A J. Joyce nawet ostrzej ostrzegał: "Ojciec to zło konieczne."
To mówili faceci. A poza tym to było dawno.
Dziś trafiłam w necie na garść cytatów z wywiadu z Isabelle Caro i potwierdza się tylko myśl, która od pewnego czasu mnie odwiedza: "Matka to zło konieczne."
Nie żebym się chciała kłócić z panami literatami; nie żebym była fanką ojców (taki Frietzl nie jest jedyny, o zgrozo!), ale po prostu miękki terror matek potrafi być równie katastrofalny w skutkach jak ojcowska przemoc.
Wychodzi na to, że rodzina bywa miejscem otrzymywania najgłębszych i najtrudniejszych do uleczenia ran. Dlatego, że człowiek jest wtedy bezbronny. I dlatego, że instynktownie ufa tym dwojgu dużym (ale jakże często wcale nie dorosłym) ludziom. I włos się jeży, gdy się pomyśli, jaką możliwość krzywdzenia dostaje człowiek do ręki, gdy staje się rodzicem. I przerażenie ogarnia, gdy się popatrzy na rozmaitych rodziców naokoło. Dobrzy to białe kruki.

23.05.2009

wszyscy święci stoiccy

wesprzyjcie mnie.
Amen.

p.s. Może jednak się zaprzyjaźnię z tym Markiem A.

22.05.2009

chamstwo i brak empatii

Tym się właśnie popisałam.
Wnioski po:
1. Pamiętać, że po drugiej stronie wydarzenia stoi człowiek i on ma uczucia.
2. Przy największym nawet skupieniu na rzeczach dla mnie ważnych pamiętać, że nie jestem całym światem.
3. Nie zapominać o tym, jak mnie boli, żeby rozumieć cudzy ból.
4. Pilnować granic.

21.05.2009

na linie

Gdzieś między dołem i górą rozpięto linę. Stoję na niej balansując. Mogę spaść w każdej chwili i bardzo chcę poczuć czyjąś podtrzymującą rękę. Ale tymczasem nie czuję. Ale tymczasem nie spadam. Tymczasem nie robię też nic oprócz niespadania. Ale może tymczasem to wystarczy.

20.05.2009

na pytanie

"czy to ma sens?" Ktoś odpowiedział: "musi". Obiecałam, że uwierzę na słowo, bo Ktoś zasługuje na zaufanie. Proszę, jeśli zacznę się wahać, niech Ktoś mi przypomni, że obiecałam.

do zaniepokojonych

Jesteście kochani. To naprawdę niesamowite, że ktoś się przejmuje, pyta sms'em lub na gg, co się stało. Test na Wielkie Serce przeszliście znakomicie! W sumie trzy osoby. Najbardziej mnie wzruszył sms od Miłego Człowieka. Ale co tu dużo gadać: Wasza życzliwość tylko mi więcej łez wyciskała, bo w obliczu takiej dobroci duszący mnie bezsens wyglądał tylko jeszcze bardziej ponuro.
Kochani Dobrzy Ludzie! Informuję niniejszym, że nie stało się nic. Po prostu pewnego dnia miałam za mało siły, za mało odwagi, by zakopać codzienny dół, codzienną pustkę. Nie pomagała muzyka, nie pomagała Mała Mi (znów gdzieś sobie poszła). Nie miałam odczucia, by pomagała nawet Wasza troska. A jednak wiem, że cholernie jej potrzebowałam. Bardzo Wam za nią dziękuję. Jesteście moimi Aniołami.
Obiecuję się postarać. Będę szukać siły i odwagi. Już zaczynam.

19.05.2009

nieczynne do odwołania

czasem muzyka nie wystarcza. drzewa i chmury też nie.

18.05.2009

dziś nieczynne

remanent wykazał manko odwagi

14.05.2009

***

...no to ja chciałabym podziękować... za muzykę... za Lully'ego i Jordi'ego Savalla i za Roberta Alagnę i Astrud Gilberto i za Christinę Pluhar i za Balaguerę. I za Belliniego i anielski głos Eliny Garancy.
...bo to jest chyba najcudowniejsza broń przeciw demonowi acedii; ona musi mieć w sobie coś nadprzyrodzonego; nie znam lepszego dowodu na istnienie Boga niż muzyka.
...no i za drzewa też dziękuję i za chmury i za ptaki; za to, że jak się popatrzy do góry, by nie patrzeć w dół, to jest o co wzrok zaczepić i dokąd sięgnąć myślami.
...i wreszcie za Małą Mi, bo pamięć o niej dodaje mi odwagi. Ilekroć chce mi się po prostu rozpłakać, to myślę sobie, że Mi by się roześmiała tym wszystkim smutkom w nos i dziarsko powędrowała ku własnym horyzontom; stuprocentowo samodzielna, stuprocentowo niezależna, stuprocentowo beztroska.

13.05.2009

Dzisiaj miała być "środa", ale nie było. W winy NFZ. Był jakiś erzac polegający na tym, że w 5 babek poszłyśmy na herbatkę, a potem do parku.
Chwilami czuję się strasznie mądra, bo całkiem sporo już zrozumiałam, przestałam się bać wielu rzeczy i podejmuję różne fajne decyzje. Ale kiedy indziej myślę, że to pułapka i dużo, bardzo dużo jeszcze przede mną. Głównie relacje w ogóle i z mężczyznami w szczególności. A jeszcze główniej dowiedzenie się, czego tak naprawdę chcę. No bo skoro tęsknota za Włóczykijem była w rzeczywistości tęsknotą za mną samą - za Małą Mi, to jakoś wszystko trzeba chyba przewartościować.
Dużą radość czerpię z niektórych znajomości. Chyba pierwszych w moim życiu naprawdę zdrowych znajomości. Nie omotujących, nie uzależniających, takich, które pozwalają normalnie jeść, spać i śmiać się. I kiedy czasem odzywa się we mnie stary nawyk czytelniczki romansów, której brakuje adrenaliny, to coraz częściej myślę, że należy patrzeć na niego jako na nawrót starej choroby. Życie jest bogatsze od literatury. Chyba nareszcie czas w to uwierzyć.

11.05.2009

drugi post tego dnia

Właściwie od rana towarzyszy mi dziwne samopoczucie. Może to niezbyt przespana noc, może zbyt mocna kawa, może atak dawno niewidzianego niedowartościowania. Nie wiem, co. Ale jakiś taki męczący, ćmiący stres. Na dodatek Samprasarany nie ma na skypie, Miłego Człowieka nie ma na gg i trochę nie mam się komu użalić. Robota czeka na zrobienie, a mnie tu jakieś zmęczenie i pustka dopada zupełnie nie w porę. Mam nadzieję, że to jednak tylko somatyczne jest, choć niewykluczone też, że to skutek braku środy. Tak tak, panie dzieju, bo środy nie było już od niemal trzech tygodni!

druga pełnia tej wiosny

Na przełomie wczoraj i dzisiaj odbyło się kolejne spotkanie z Gelliuszem. Umówiliśmy się nawet na następne, które - jak dobrze pójdzie - będzie w szerszym gronie. Ludzie wreszcie wracają z wojaży i od razy robi się od tego weselej. Niektórzy magisterki już napisali i mogą teraz kontemplować zawrotne perspektywy, inni nie. Ale też mogą kontemplować.
Na przełomie wczoraj i dzisiaj była też pełnia. Druga pełnia wiosenna, piękna "że aż ha!" jak mawia pewien Profesor. Słodko się wracało nowymi zakątkami Nowolipek z tą pełnią nad ramieniem, w lekko rozmarzonym nastroju.

8.05.2009

z wierszy odnalezionych


OPOWIEŚĆ O TĘSKNOCIE

o jej głodnych oczach
dłoniach jak konające ptaki
i uśmiechu na skraju goryczy

znamy się z dawien dawna
z tą natrętną boginką
jej śladem zawsze przemyka
niepoprawna nadzieja
co nigdy nie chce zrozumieć
że nikt jej tu nie zapraszał

długie wieczory z tęsknotą
przy filiżance herbaty
nasłuchiwanie na dzwonek
na odgłos pospiesznych kroków
z nadzieją jak pies przyczajoną
w kącie za kręgiem światła
złotego ze starej lampy

długie rozmowy z tęsknotą
która z dnia na dzień się czuła
coraz bardziej u siebie

nadzieja
okazała się bóstwem lunarnym
cyklicznie malała zżerana
przez demona zawodu
tego najbardziej niesytego
ze wszystkich mieszkańców piekieł
lecz ledwie zniknęła w ciemności
wnet odrastała na nowo
jak błogosławiony księżyc
lub głowy potwornej hydry

im dłużej się znamy z nimi
tym krwawiej umiera nadzieja
i tym wygodniej
tęsknota się mości
w starym fotelu

niebawem zabraknie mi herbaty

2.05.2009

wiersz niewiersz

kiedyś, gdy go nie było, (przebywał ponoć na drugiej półkuli)
pisałam o jego nieobecności odmieniając ją przez wszystkie czasy, sama nieobecna;
dzisiaj nadal go nie ma (choć geografia nie ma z tym nic wspólnego)
i pióro nadal rwie się do tonów żałobnych;
tak nauczyłam się patrzeć: wzrok zawieszać w pustce
i boleśnie wyrażać własny horror uacui;
dziś uczę się patrzeć inaczej wyłaniając z niebytu siebie samą -
Julię, która jest Julią niezależnie od cen biletów za połączenia kolejowe z Weroną;
pustka zaludnia się sama, odkąd już się jej nie boję;
jest pełna barw i smaków rozpychających horyzont;
w tym pejzażu zardzewiałą skrzynkę na listy oplotły kwietne powoje i zasłoniły malwy: powolna moc natury jest źródłem prawdziwej nadziei.

Prawie-Małej-Mi walka o byt

Mała Mi nie potrzebuje dużo przestrzeni życiowej, bo jest Mała. Jak powiedział kiedyś K, ona sama do niczego nie jest w tej bajce potrzebna. Ale nie potrzebuje też reszty bajki, bo świetnie się ma sama ze sobą. K nie do końca miał rację. Gdyby nie Mała Mi brakowałoby czegoś istotnego. Jakiegoś spojrzenia z dystansu, z poziomu meta, na wszystko, co się dzieje w dolinie Muminków i w ich głowach. Mi uosabia ten dystans, bo nie jest uwikłana. Dziś się ją widzi, jutro nie, ale wszyscy wiedzą, że gdzieś jest i że tam, gdzie jest, świetnie się bawi. Mała Mi nie tęskni za Włóczykijem i nie odczytuje po raz setny jego pożegnalnych listów. Ona przecież wie, że Włóczykij przyjdzie, gdy będzie chciał i jeśli będzie chciał. A marnotrawić życie na czekaniu - to po prostu głupota.

Wiem już, że dużo we mnie z Małej Mi. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu mnóstwo osób mi to powiedziało. Osób różnych i z różnych miejsc. No ale moja matka nie była (i nadal nie jest) Mamą Muminka. Mała Mi zupełnie nie mieści się w jej wizji świata i nie jest (mama nie Mi) skłonna tolerować czegoś podobnego. Chyba najbardziej do jej wizji pasowały Paszczaki. Musiałam więc zostać Paszczakiem, choć czasem się czułam jak Filifionka. Wieloletnie nawyki paszczakowskie ("nic tylko organizować i urządzać") nieustannie dają o sobie znać.
Daje też o sobie znać tęsknota, którą brałam za tęsknotę za Włóczykijem. Tymczasem jest to tęsknota za samą sobą. Za Małą Mi, która musiała się zaszyć w najciemniejszy kącik. A że jest mała, to niełatwo ją znaleźć. A że jest niezależna, to nie skusi się jej do wyjścia błaganiami typu "tak bardzo ciebie potrzebuję". Chyba najprościej wywabić ją złością. Bo Mała Mi kocha złość.
Złością na siebie samą.
Za te głupie odruchy organizującego Paszczaka, który tak strasznie chce być potrzebny;
za te głupie odruchy tęskniącego Muminka wpatrzonego w skrzynkę na listy;
za te głupie odruchy spanikowanej Filifionki, która boi się, że nikt już jej nie lubi.
Więc się złoszczę i cieszę z tej złości. Mała Mi nie da się zaszczuć.

30.04.2009

blogowe modlenie

Magda Umer na "chlip-hopie" pisze do Andrzeja Poniedzielskiego, że nie umie się modlić. A ten odpowiadając jej definiuje - może nie do końca świadomie - Modlitwę: "co dzień odnawialna świadomość, że
Jest o wiele, o wiele więcej
niż mój rozum, serce i ręce."

Wczoraj w rozmowie z Samprasaraną (rozmowie dotyczącej różnych niebezpiecznych sekt i fałszywego przekonania, że takie sekty mogą rozwiązać nasze problemy z modlitwą) również wyznałyśmy sobie, że nie umiemy się modlić. Samprasarana wyznała expressis verbis, ja - między wierszami. Kiedyś się tym martwiłam, żem taka niemodlitewna. Kiedyś usiłowałam wyrobić sobie nawyk regularnego odmawiania pacierzy. Dziś już nie. Dziś za modlitwę uważam codzienny wysiłek odnawiania świadomości, że jest coś więcej; codzienny wysiłek, by nie ulec pokusie bezsensu, strachu i goryczy. Słowa nie są do tego potrzebne. Są mnożeniem zbędnych bytów. Czasem ten wysiłek jest niewielki, a czasem musi być ogromny. Czasem wyciska łzy. I gdzie tu miejsce na słowa?

Choć owszem, bywa że musimy się zwerbalizować. Wszak - jak dowodzą nauki kognitywne - nazywając konstruujemy świat. Zanim coś nazwiemy, to coś najczęściej dla nas nie istnieje. Stąd pewnie ta potrzeba blogowania. Stąd takie cenne miejsca jak "chlip-hop", czy moje zaprzyjaźnione blogi.

Ale można też bez słów, jak Fabritius lub autor Obrazków-Z-Akacji. Czyż ich zdjęcia nie są owocem tego samego wysiłku, by szukać tego WIĘCEJ? Czyż nie są również modlitwą?

28.04.2009

jak ja się czuję tej wiosny

Już słyszę, jak znudzeni czytelnicy mówią: "no nie, w kółko to samo. Ile można o tej nowości?" Ale po pierwsze nie mam obecnie nic innego do zwerbalizowania, a po drugie, to w końcu mój blog, nie? Nikt nie płaci - nikt niech nie wymaga. To chyba słuszne podejście, nieprawdaż?
Do "adremu" zatem. Jak ja się czuję tej wiosny? Czuję się nowo, czuję się inaczej. Nigdy jeszcze się tak nie czułam i już to stanowi samo w sobie pewną miłą niespodziankę.
Teraz powinnam napisać po drugie i po trzecie. Ale to nie takie proste. Bo gdy sama siebie pytam, jakie jest to "nowo", to stwierdzam, że chyba przede wszystkim nieuchwytne. Trudne więc do opisania.
Spróbuję jednak wyłapać pewne elementy przynajmniej.
Przestrzeń. Czuję w sobie przestrzeń. Niewykluczone, że to wolne miejsce po strachu, który, jeśli nie poszedł sobie zupełnie, to w każdym razie zdecydowanie zmalał.
Intensywność barw i w ogóle jakaś namacalność świata. Jakby życie stało się niczym gotowe do schrupania jabłko.
Zamiana miejsc. Rzeczywistość już nie pociąga mnie za sznurki, nie wlecze gdzieś za sobą na powrozie, jak Tatarzyn brankę. To ja ją mam na kowadle.
Haec hactenus. Czyli CDN...

27.04.2009

takie tam

... no więc o czym to ja?
a choćby o tym, że dzisiejsze Obrazki-Z-Akacji są powalające. Eeech, chciałoby się umieć tak fotografować.
Samprasarana nie odzywa się od paru dni, ale to może dlatego, że jak ona była, to mnie nie było i odwrotnie. Mam nadzieję, że nie zatrzasnęła się w kiblu ateńskiej biblioteki. Już nie mogę się doczekać na jej powrót.
Moja poezja została uznana za "osoboście (sic!) niezachwycającą" zarówno pod względem formy jak i treści. Przyznam, że pewną złośliwą satysfakcją napełniło mnie znalezienie błędów w mailu od krytycznego redaktora. W sumie lepiej, że nie zachwyciła, bo pozostanę z nią sobie w intymnej relacji. Tete-a-tete.
Miły Człowiek jest na prostej drodze do zostania Utytułowanym Człowiekiem, a nawet Wielce Utytułowanym Człowiekiem. Jak tak dalej pójdzie, to nie będzie chciał się zniżać do rozmowy ze mną. Ale i tak się cieszę.
A ja tymczasem sporządziłam już sobie plan działań i od jutra startuję z akcją: "habitationem emendam quaero".
Wiosna jest tej wiosny tak wiośniana, że wierzyć się nie chce, gdy po kolejnym pięknym dniu wstaje nowy piękny dzień. A scenografia ta idealnie wprost współgra z moim własnym przepoczwarzaniem się w nową osobę z nowym życiem. Brzmi patetycznie? Może. Niech tam! Ale takie są fakty: przeżywam jakiś renesans i czuję się z tym świetnie. Niezwykle jest popatrzeć na zeszły rok, a nawet na minione pół roku i widzieć, że to wszystko - sprawy, wydarzenia, uczucia - już właściwie nie istnieje, że tamten świat się skończył. Definitywnie. I o dziwo, wcale mi nie żal.

26.04.2009

doba bez netu

Wybrałam się na weekend do mojej mamy, gdzie dostawcą netu jest UPC. I pech chciał, że akurat trafiła im się awaria. Trzeba przyznać, że nie zdarza im się to często. Tym razem była długa: od 16.00 w sobotę do 11.00 w niedzielę. Bardzo mnie to irytowało, bo wyobrażałam sobie, że skrzynka mailowa pęcznieje mi niebezpiecznie od poczty, że na gg i skypie szturmują mnie dziesiątki znajomych, wszyscy z pilnymi sprawami. I znów mogłam skorygować własną zbyt bujną wyobraźnię, kiedy po uruchomieniu netu przekonałam się, że nic z tych rzeczy. Życie toczy się spokojnie, własnym trybem, a ja nie jestem niezastąpiona. Na szczęście.

23.04.2009

innym okiem

Wystarczyła jedna rozmowa. Jedno zdanie Z, bym nagle dostrzegła, że to, co wydawało mi się niewykonalne, jest całkiem możliwe. Nowa perspektywa. Już nie czekania i coraz pełniejszych goryczy myśli, ale działania i wybijania się na coraz lepszą niepodległość. Czemu o tym dotąd nie pomyślałam? A rozwiązanie jest niezwykle proste. Tato! Po raz kolejny przychodzi mi dziękować za to, co sprawiasz w moim życiu przez innych.
Ale też nie da się ukryć: nauczyłeś mnie, by tych innych wybierać. Nie każde słowo, nie każdy człowiek, nie każde kompetencje.
Słuchać i przesiewać. Analizować i zawsze jako ostatnią instancję mieć własny rozum i własne serce. Jest dla mnie cudownym odkryciem, że właśnie tą drogą: rozumu i serca przesyłasz do mnie wiadomości. Jest dla mnie cudownym odkryciem, że tak się uparłeś, by mi pokazać, iż Twój głos najprawdziwiej brzmi we mnie samej. Że siebie samej muszę słuchać, sobie samej być posłuszną. Najpierw jednak siebie samą prawdziwą znaleźć. Droga do Ciebie wiedzie przeze Mnie.

22.04.2009

z dyskusji o cierpieniu

Cierpienie nie ma sensu.
Ewentualnie można tu mówić o takim samym sensie, jaki ma pała pod pełnym błędów wypracowaniem.
Cierpienie jest skutkiem naszych grzechów. Jego jedyny sens, to wskazywanie na te grzechy.
Ale grzech i cierpienie są w istocie BEZSENSEM.
Są zgrzytem w idealnej symfonii napisanej przez Boga, są brudną plamą na cudownym obrazie. Bóg stworzył świat bez cierpienia i widział, że jest dobry.
Nieprawdziwe komunały o tym, że cierpienie uszlachetnia, uczy pokory itd. sugerują, że Bóg zsyła cierpienie, by nas w ten sposób tresować. Moim zdaniem jest to potworne wykrzywienie obrazu Boga. Bóg nie chce cierpienia. Jestem co do tego w pełni przekonana.
To my - ludzie - stworzyliśmy bezsens cierpienia, kiedy w raju sprzeciwiliśmy się Bogu. To przez nas cierpi cała ludzkość i całe stworzenie. Najgorsze jest to, że jeden człowiek swoim grzechem może spowodować cierpienie milionów ludzi.
Niesamowita wielkość Mądrości i Miłości Bożej wyraża się między innymi w tym, że Bóg nie zostawił nas samych z zawinionym przez nas bezsensem. Wyraża się też w tym, że On (i tak naprawdę tylko On) wyciąga ze zła dobre skutki. W takim sensie nasza wina jest "szczęśliwa". Gdyż w ostatecznym rozrachunku dokonuje się dobro, jakim jest Odkupienie.
Ale żeby to się dokonało, Bóg musiał wziąć na Siebie cały ogrom tego stworzonego przez nas bezsensu (grzechu i cierpienia jako jego skutku).
Jeśli w praktyce może się dziać coś takiego, jak doskonalenie się nas poprzez cierpienie, to jest to możliwe tylko dzięki tej cudownej interwencji Boga, który potrafi wyciągnąć dobro ze zła. Ale przez ten fakt zło nie staje się dobrem! I nigdy nie należy tego mylić.
Od stwierdzenia, że "cierpienie uszlachetnia" jest już mały kroczek do fundowania innym cierpienia po to, by wyszlachetnieli.
Owszem: cierpienie może się dla mnie stać okazją, bym się bardziej otworzyła na Boga. Dla św. Maksymiliana Auschwitz stał się okazją do osiągnięcia świętości. Ale powiedzieć, że "Auschwitz uświęca" - czym się to różni od "arbeit macht frei"?
Cierpienie nie ma sensu.
Można natomiast powiedzieć, że cierpienie nie odbiera sensu naszemu życiu. Bezsens cierpienia nie czyni życia bezsensownym. Paradoks ten jest możliwy tylko dzięki działaniu Boga, który "na krzywych liniach ludzkiego życia pisze prosto".

21.04.2009

między poniedziałkiem a środą

No i co by tu napisać w ten wtorkowy wieczór? Snują mi się nadal po głowie rozważania na temat "duchowej dysleksji", na którą mam papiery, ale która - niestety, lub na szczęście - nie daje mi prawa do żadnych ulg. I myślę o kazaniu, które w lany poniedziałek wygłosił na Freta o. Jarosław. To było ważne dla mnie kazanie, w którym mówił o prawdzie, o kłamstwie i o ściemnianiu. Przytoczył w nim znaną ponoć spowiednikom regułę, że "stopień skomplikowania wyjaśnień jest wprost proporcjonalny do prostactwa grzechu". A to z kolei przypomniało mi mój własny wiersz o "tak i nie". Zdecydowanie muszę coś zrobić z tymi wierszami, bo nazbierało się już tego trochę.
I tym radosnym akcentem zakończę dzisiejsze blogowanie.

19.04.2009

kwerenda czyli research

"Sensu życia szuka się ręcznie, a nie w komputerze" napisała Samprasarana na swoim blogu. Zdanie to skłania mnie do zadumy, ale jeszcze bardziej do polemiki. Bo czy faktycznie ręcznie? Ręczne szukanie polega na grzebaniu w zawartościach różnych szuflad i szaf. Mogą to być szuflady z bielizną. Może się co prawda zdarzyć, że ktoś w takich szufladach, pod stosami bielizny sprytnie pochował różne co bardziej skomplikowane zagadnienia, ale ponieważ zrobił to po to, by mu w oczy nie lazły i nie odciągały od konkretnych zajęć, to nie będzie ich tam szukał. Szukać albowiem nie musi, bo doskonale (zbyt doskonale) wie, że tam są. Niestety.
W szufladach z bielizną ręcznie szuka się zatem na przykład ciepłych gaci na zimowe mrozy, albo stringów na imprezę. Jeśli szuflady są z czym innym, na przykład z narzędziami kuchennymi, to się w nich ręcznie szuka gilotynki do jajek albo dziadka do orzechów. O tym wszystkim bowiem się myśli: "gdzieś to było... ale gdzie?". No i wtedy trzeba szukać. A jak szuflady zawierają fiszki katalogowe, to ręcznie przewracamy karteczki, by znaleźć "Trędowatą" (szukać pod M, jak Mniszek Helena), lub "Braci Karamazow" (pod D, jak Dostojewski Fiodor).
Natomiast trudno mi sobie wyobrazić ręczne szukanie sensu życia. No bo niby jak? "Hmmm... to było takie duże kwadratowe coś... w tej szufladzie nie mogło się zmieścić... może jest na pawlaczu? a może wyniosłam do piwnicy?" albo: "hmmm z którego roku pochodzi editio princeps? będą to mieli w czytelni ogólnej? czy od razu szukać w katalogu starodruków? a nie było przypadkiem wznawiane? na logikę powinno mieć wznowienia co roku, ale może w limitowanych seriach; a może lepiej od razu szukać w katalogach rękopisów?" Powodzenia!
Można by jeszcze wypróbować metody "ogłoszeniowej": "jakieś 2 miesiące temu zaginął sens życia; mały, czarny, raczej płochliwy; wyszedł z domu i nie wrócił; czeka na niego stęskniona rodzina; kto widział, niech się zgłosi; znaleźne 10%"
Ten krótki przegląd metod researchu przekonuje mnie, że może google to wcale nie taki zły pomysł. Przynajmniej jak na początek. A dalej to chyba jednak nie "ręcznie", ale głową i sercem.

18.04.2009

pogrzeby i śluby (z dowolnymi liczebnikami)

Dziś byłam na pogrzebie w Olsztynie. Kontakt z eschatologią bywa zbawienny dla ludzkich nastrojów. Mój się poprawił. Zwłaszcza, że przy tej okazji poznałam niektórych dotychczas zupełnie mi nieznanych członków mojej rodziny. Ale najfajniejsze były rozmowy z moim bratem w czasie podróży tam i z powrotem. Już dawno tyle z nim nie gadałam.
A na jutro mam zaproszenie na ślub. I jakoś nie jestem pewna, czy iść. Mam podstawy przypuszczać, że ślub - w przeciwieństwie do pogrzebu - może wywołać u mnie efekt doła. Najwyraźniej nadchodzi w życiu samotnej kobiety taki czas, że lepiej jej z pogrzebami niż ze ślubami. Może ze względu na świadomość wspólnoty losów, która ma miejsce przy tych pierwszych, a przy tych drugich zupełnie nie.

17.04.2009

problemy z ortografią

Jak dziwnie mnie ze sobą związałeś. Tato. Czym jest to coś we mnie, co tak nagle odzywa się pragnieniem by stanąć przed Tobą, z Tobą pobyć i Ciebie posłuchać? Mogę sobie odchodzić w okolice kolorowych, ale pustych iluzji, w miejsca wygodne i beztroskie, w krainy, gdzie to ja wiem lepiej i sama decyduję o rzeczywistości. Może mi się nawet wydawać, że Ciebie nie potrzebuję, że bez Ciebie mi lepiej i prościej. A potem nieoczekiwanie coś się dzieje we mnie, coś mi nie daje spokoju. I po prostu odkrywam, że za Tobą tak jakby tęsknię? Że mi jednak bez Ciebie źle. Kimkolwiek jesteś. Czegokolwiek ode mnie oczekujesz.
Bo przecież wciąż tego nie wiem. Tak naprawdę nadal nie pojmuję, co ja tu w ogóle robię? Po co mnie chciałeś? Czemu jestem? Najczęściej czuję się jak pomyłka. Teraz też się tak czuję. Jak literówka. Tu na pewno powinno być napisane coś innego. Bo to, co jest, nie daje sensu. Wciąż nie daje. I czasem już nie mam siły przeszukiwać słowników, by odkryć, która litera została zmieniona i jak. Z siłami, czy bez sił, nic innego mi jednak nie pozostaje do zrobienia.
Tato! Przecież to wszystko jest jakoś potwornie głupie...
...

PRAWIE 2 GODZINY PÓŹNIEJ

... Jednak wciąż do mnie mówisz i przebijasz się przez inne głosy. I chyba dociera do mnie ta prosta prawda: "nie ma usprawiedliwień". Choć rzeczywiście należę do kategorii "tych, których ludzie takimi uczynili", to Ty w tym miejscu nie stawiasz kropki. Cudze literówki w opowieści mojego życia nie muszą mieć ostatniego słowa, a ja nie jestem skazana na rolę ofiary. Traktujesz mnie serio. Za wierność chcesz wierności. Niełatwej. Ale to jedyna możliwość, by z przedmiotu stać się podmiotem. Niby można powiedzieć: "te literówki to nie moja wina; taka jestem; proszę mnie traktować ulgowo: dali mi przecież papierek o dysleksji". No ale wszyscy wiemy, że papierek o dysleksji nie oznacza, że delikwent nie może w ogóle nauczyć się pisać ortograficznie, tylko że będzie mu trudniej i że wymaga specjalnej metody nauczania. Tę metodę mi zapewniasz. I wszelkie pomoce. Nie wykręcę się. Bo Ty nie chcesz, bym była niewolnikiem pokoleniowych barbaryzmów. Mogę być wolna i pisać pięknie. Czyli zgodnie z regułami.

Dziękuję Ci, Tato. I dobranoc!

16.04.2009

memini mortis

Nie pójdę na parapetówkę do K, bo jadę do Olsztyna na pogrzeb ciotki Wandy. Ciotka była od 12 lat w bardzo ciężkim stanie po wylewie. W zasadzie prawie nie kojarzyła. Tą biedną roślinką zajmowała się ofiarnie jej córka, a ja sobie czasem myślałam: "po co to? czemu ktoś się tak musi męczyć?" A teraz już się nie męczy, a ja sobie myślę o śmierci i jej nieuchronności. O tym, że każda chwila przybliża moment, gdy przestanę być. A przynajmniej przestanę być tu. To jest pewne. Czy będę gdzie indziej? Tu moja pewność znacznie się zmniejsza. Ionesco kiedyś nie mógł pojąć, jak to się dzieje, że ludzie wiedząc, że umrą, są w stanie się śmiać i żyć beztrosko. Ten mój kres: nic nie mogę zrobić, by go uniknąć. Nie mogę zatrzymać czasu. Z każdą minutą jestem bliżej. Myślenie o tym jest chwilami naprawdę straszne. W każdym razie dużo straszniejsze niż kiedyś. Gdy byłam młoda też, bywało, myślałam o śmierci. Ale jednak ta perspektywa nie stawała mi przed oczami tak bardzo namacalnie. Jak to ujął Pratchett? Że żyć to odsuwać nieuniknione?

14.04.2009

3 w 1

Wczoraj wracając od Predykantów z Freta odkryłam, że mój ulubiony czarny kotek, który zawsze przebiegał mi drogę mniej więcej na wysokości muru getta, jest trzema czarnymi kotkami. Czytelnicy mogą sobie w dowolnym zupełnie kierunku snuć rozważania wokół tego faktu: metafizycznie, matematycznie i jak im się podoba. Ja w każdym razie zrozumiałam, dlaczego zawsze w tej uroczej okolicy szczęście uśmiecha się do mnie pod tą kocią postacią.
A tymczasem święta dobiegły końca i jesteśmy w Oktawie. Coraz większymi krokami zbliżają się wakacje, które chyba przyjdzie mi spędzić w mojej ulubionej stolicy (i nie będzie to Rzym) w towarzystwie Maurycego de Sully. W sumie czemu nie. Warszawa jest wspaniała latem.

11.04.2009

dies tertius

jakże było nam głupio
gdy wrócił
opłakaliśmy go przecież
a wraz z nim
ruinę naszych ślicznych marzeń
o nowym porządku świata
w którym to my będziemy
jeździć mercedesami

a strach był silniejszy od żalu
nad niewinnie bestialsko straconym
każdy szukał schronienia
i łzy w ukryciu wylewał

potem z ciężkim westchnieniem
no trudno
wracaliśmy do swoich
szarych dni z pracy do pracy

a gdy te głupie kobiety
‒ których dzielność była nam cierniem
bo one szły za nim do końca
gdy nas o nas samych lęk spętał ‒
kiedy te głupie kobiety
gnane radością wołały
że Go widziały żywego
któż by im zechciał dać wiarę
i przyznać, żeśmy nikczemni

cicho baby! wszak umarł
skatowany nieludzko
żal to prawda
lecz chodźmy już
do łodzi
kantorków
i fabryk
cicho głupie kobiety!

a jednak chyba mieliśmy
jakieś resztki sumienia
czy może to resztki obawy
kazały nam zostać i sprawdzić
grób był pusty
znów jakiś numer Piłata
wszak ciała skazańców należały
do rzymskiego okupanta

zaiste więc było nam głupio
gdy wszedł mimo drzwi zamkniętych
i życzył nam pokoju
kpił może
nie mógł nie wiedzieć
o naszej tchórzliwej podłości
tam skąd przychodził przecież
nie ma już nic zakrytego

czemu nie czynił wyrzutów?

lecz zamiast
dar nam dał przerażający
i fascynujący zarazem
mianował nas świadkami
a naszym dłoniom nikczemnym
dłoniom tchórzy i marnych cwaniaczków
powierzył Dobrą Nowinę

nam nie tamtym kobietom
one dostały zapłatę
za miłość Miłość bez końca
za wierność radość Spotkania

my z naszym wstydem na czołach
mieliśmy zostawić łodzie
kantorki fabryki i biura
i iść wśród ludzi by głosić
na tle naszego łotrostwa
bezmiar Jego Wielkości

6.04.2009

drugi post dzisiejszego ranka

Po długiej przerwie zajrzałam do "chlip-hopu", czyli bloga Magdy Umer i Andrzeja Poniedzielskiego. I zaaplikowałam sobie końską dawkę poezji, światła i wzruszeń. I pomyślałam rzecz nie do pomyślenia. Herezję straszliwą. I jeśli mam czelność ogłosić ją światu, to tylko dlatego, że nie żyję pięćset lat wcześniej, ale pięćset lat później. Może będę się za to smażyć w czyśćcu o pięćset lat dłużej.
Ale pomyślałam i to z przekonaniem. Pomyślałam oto, że piękno usprawiedliwia. Piękno jest święte i uświęca.
No to teraz mnie spalcie!

"słowem, nocni przyjaciele"

Niedzielne nocne spacery wzdłuż skweru Getta i ambasady chińskiej. A potem przejście na aryjską stronę obok zielonego gmachu na placu Krasińskich mieszczącego sądy i oddział IPN. I krótkie przejście na starówkę. Za szybami Instytutu Wzornictwa widać wypasioną restaurację. W sensie dizajnu, bo jedzenia nie miałam dotąd okazji spróbować.
Tędy się idzie na Ostatnią-W-Mieście, czyli na mszę niedzielną odprawianą przez Ojca Kubiaka o 21.30. (Konkurencja dla św. Anny).
Są to spacery magiczne - najczęściej z księżycem na ramieniu. W tych dość otwartych przestrzeniach (z wyjątkiem ostatniego odcinka, który jest też odcinkiem pierwszym w drodze powrotnej) nic go nie przesłania. Wczoraj rosnący księżyc, zbliżający się niechybnie do pierwszej wiosennej pełni, był jeszcze bardziej magiczny. Drogę przebiegł mi dwukrotnie czarny kot. Za pierwszym razem szło przede mną jakieś małżeństwo, które na ten widok zwolniło kroku, a mężczyzna obracając się zobaczył mnie i powiedział do żony: "przepuść panią". Przeszłam z radością, bo wszystkie koty to moi przyjaciele. A ten był szczególnie ładny. Jego czarne futerko lśniło w promieniach księżyca, a oczy miał duże i mądre.
Pomyślałam sobie wtedy, że pięćset lat temu moja predylekcja do kotów i księżyca mogłaby mi poważnie zaszkodzić. Dlatego chyba słusznie robię pozostając w dobrych stosunkach z Inkwizycją.

5.04.2009

do gratulujących

Te wszystkie zmiany to nie moja zasługa. A przynajmniej ja nie postrzegam ich jako efektów własnych działań. Kiedy się nad tym zastanawiam, to trudno też zrzucić je na karb przypadku. Wiem, że to przede wszystkim dar od Taty. Tak to jednak z tym Tatą jest, że lubi się posługiwać człowiekiem tam, gdzie przecież wcale nie musi. Stawia na mojej drodze konkretnych ludzi. A oni, jeśli chcą, mogą rozjaśnić moje życie. Dlatego Jemu i Wam zawdzięczam moje ocalenie. Jeśli więc koniecznie ktoś chce gratulować, niech gratuluje sobie. Gdyby nie słońce życzliwości, to słońce z nieba niewiele by dało. Dziękuję za Obecność.

4.04.2009

zmian ciąg dalszy

No to jeszcze pseudonim sobie zmieniłam. A co!

3.04.2009

post jak nie post

Ten Wielki Post był (już dobiega końca) jakiś inny. Mało w nim miałam smutku, głodu i trwogi. Dużo spokoju, nowych natchnień. Dużo bliskości. Dziwuję się temu wszystkiemu, nie bardzo rozumiem, w czym rzecz i chyba czuję się tak, jakbym znów się przepoczwarzała. Już mi się zdarzały takie "zakręty", gdy miałam wrażenie, że wszystko się zmienia, a głównie, że zmieniam się ja. Myślałam wtedy o sobie jak o wężu zrzucającym starą skórę. I choć za każdym razem przeżywa się to jakoś inaczej, to chyba właśnie to przytrafia mi się po raz kolejny. To banał, co powiem, ale życie naprawdę jest pełne niespodzianek. Dobrze wiedzieć, że coś, co wyglądało na impas stało się bramą do nowego wymiaru. I dobrze stojąc na progu poczuć wiatr w skrzydłach i usłyszeć zaproszenie do lotu w księżyc.
Od jakiegoś czasu sama siebie zaskakuję, samej siebie nie poznaję. I cieszę się z tych zmian, bo wygląda na to, że są pozytywne. Inaczej nieco mówię i chodzę. Gdzieś odeszły dawne napięcia towarzyszące mi przez całe życie. Jak tak dalej pójdzie, to niebawem zacznę mówić, co myślę. Może nawet ośmielę się myśleć to, co chcę. I robić zacznę....
Stop! Nie posuwajmy się za daleko. Nie od razu w każdym razie. Może kiedyś zostanę prawdziwą Małą Mi, ale - jak mówią Francuzi - c'est pas demain la veille.

księżyc i kot

Trudno powiedzieć, co się stało. Ale dojrzałam do zmiany tytułu tego bloga. Nie będę już pisać łzami. Ten czas za mną. Wchodzę w znak Księżyca, tego "uśmiechu bez kota" i mnie samej w środku coś się zaczyna uśmiechać.
Witam Was więc, Kochani, na moim nowym, księżycowym blogu. I mam nadzieję, że Wy też, wraz ze mną, poczujecie się tu mniej łzawo, a bardziej romantycznie.

2.04.2009

znaki

To-Mówię-Ja pisze o znakach. I może to faktycznie jakiś znak, że akurat dziś przyszło do mnie to zaproszenie. "Jedź na ignacjańskie". Tyle że ja nie mam ochoty. Fundament wspominam jakoś mdło. Bardzo się starałam, żeby mi coś dał, ale moje myśli były wtedy tak bardzo gdzie indziej. No chyba się trochę boję. Po tych doświadczeniach z RRN nie mam takiego zaufania do księży. Patrzę im na ręce, testuję i niełatwo mnie zadowolić. Boję się, że znów ktoś mnie zacznie przekonywać do regularności, do sztywnego harmonogramu, do twardych zasad. A to przecież nie dla mnie. A z drugiej strony jakieś dłuższe sam-na-sam z Tatą by się przydało. No bo przecież wszystko jest teraz inne. Ja się zmieniłam i On się zmienił (w moich oczach). To będzie jak spotkanie z Kimś starym, a nowym zarazem. Tylko czy to muszą być akurat ignacjańskie? Może są jakieś inne formy? Jeśli ktoś z czytających miałby jakiś pomysł, to proszę o komentarze.

1.04.2009

oryginalnie

Napiszmy to jak w oryginale:
"I wish you wouldn't keep appearing and vanishing so suddenly: you make one quite giddy."
"All right" said the Cat; and this time it vanished quite slowly, beginning with the tail, and ending with the grin, which remained some time after the rest of it had gone.
"Well! I've often seen a cat without a grin," thought Alice; "but a grin without a cat! It's the most curious thing I ever saw in all my life!"
Zamieszczony w poprzednim wpisie przekład nie jest - jak widać - wierny. Ale jest piękny i pochodzi z płyty. Dużej czarnej płyty, którą jako dziecko słuchałam do upadłego. Wczoraj na Urodzinach wspominaliśmy tę płytę i inne elementy naszego dzieciństwa. Poskutkowało tym, że sięgnęłam do książki Carrolla. Do płyty już nie mogę, bo nie mam odtwarzacza analogów.

30.03.2009

uśmiech bez kota

"Widywałam już koty bez uśmiechu, ale uśmiech bez kota widzę po raz pierwszy w życiu" powiedziała Alicja, gdy Cheshire Cat zniknął pozostawiając tylko swój uśmiech zawieszony jak księżyc w gałęziach drzew.
Każdy taki księżyc - taki jak dzisiejszy - kojarzy mi się z tą sceną. Mamy więc księżyc, uśmiech i kota - trzy cuda stworzenia. Absolutna magia, absolutna czułość, miękkość i ciepło. Niebo bez księżyca, dom bez kota, twarz bez uśmiechu tyle tracą!

27.03.2009

na humorek

Jak kto wrażliwy na piękno polskiej mowy, lepiej niech nie zagląda. Ja zajrzałam i nawet nie sądziłam, że coś mi może tak szybko humor poprawić:
http://www.wykop.pl/ramka/73832/ile-kupic-kwiatow-dziewczynie
Nie z myślą o poprawie humoru zaglądałam albowiem, ale na fali irytacji.
No bo co to za pomysł, żeby MNIE facet pytał, ile ma kwiatów dać kobiecie! A skąd ja mam niby wiedzieć takie rzeczy? Czy mnie ktoś kwiaty daje?
Nie no... dobra. Czasem się trafi. Na urodziny na przykład. Albo na dzień kobiet - od mojego szarmanckiego kuzyna Grzegorza. Ale, jak się wszyscy domyślają, nie o urodziny i nie o dzień kobiet idzie. Wujek Gógiel na pytanie o liczbę kwiatów wyrzucił między innymi powyższy link. Normalnie boki zrywać. Na początku przynajmniej, bo dalej to już zwykła wulgarna sieczka bez treści.
Zachwyciła mnie zwłaszcza rada: "chryzantemy w doniczce najlepiej z szarfą".
To jest kolejny rodzaj kwiatków, na które mam jeszcze szansę się załapać.

25.03.2009

Dzisiejsza Środa była zaskakująca. Głównie pogodą. Te przejścia z chłodu w ciepło, ze śnieżnej zadymki w wiosenne światło; to szaleństwo szarości i złota nad rzeką; te płaty śniegu na kopułach cerkwi osłonecznionej wręcz teatralnie. Obrazy były tak piękne, że chwilami dochodziły do granic dobrego smaku. Gdyby to było malarstwo, a nie natura, można by wręcz mówić o kiczu. Środa zaskoczyła też przypadkowymi, a wielce miłymi spotkaniami i mnóstwem cennych słów. Ciepłem spojrzeń i uśmiechów. Praskie rozmowy - jak zwykle - owocne.
Dziękuję Ci, Tato, że w mym życiu pojawiły się Środy.

23.03.2009

bez tytułu

są sny nierealne
czasem śnią się nawet na jawie
nierealnie romantyczne
marzenia prosto od wróżki
błyszczą zachęcająco
droższe tym bardziej,
że chce się, by były cenne
unikalne
i wartościowe
potrzeba wtedy eksperta
Rzeczoznawcy idei,
bo co, jeśli się nie opłaci
wymienić na tombak marzeń
solidnego kruszcu
który jest?

21.03.2009

plany

Skończyć transkrypcję Maurycego; przepisać Robsona; zrobić tabelę uwzględniającą "translation shifts"; zeskanować Małgorzatę w obu wersjach, poprawić i zrobić tabelę; znaleźć Bernarda w wersji francuskiej; zeskanować lub przepisać, zrobić tabelę; wybrać narzędzie do analizy; napisać.

W tak zwanym międzyczasie znaleźć chwilkę na tłumaczenie, na uczenie, na byczenie.

No i mieć coś do sprawozdań. Poszukać wydawcy dla tekstu o Małgorzacie. Napisać coś do SŹ, przygotować indeks kodykologiczny.
Ufff.

19.03.2009

święty kobiet

Ten Józef to ma zakobiecone! Wszystkie dziś o nim. Niektóre już nawet wczoraj zaczynały. A ja przez cały dzień próbuję go wyminąć bokiem. Choć to przecież mój ulubiony święty. No ale jakoś nie mogę. I głupio i smutno, ale jak tu się modlić bez wiary? No bo tak strasznie nie chcę znów się poczuć wystrychnięta na dudka. Wolę odpuścić. Ręką machnąć. Przecież to i tak nic nie da. Przecież to już za mną i nie dla mnie. Widać nie dano. Wolę odpuścić niż zaryzykować ten ból, jaki rodzi się we mnie, gdy słyszę (chyba nie trzeba mówić, czyj głos): "no i widzisz? i po co Ci to było? znów Cię zrobili w bambuko."

No więc, Józefie drogi, mój ulubiony święty! Może ja Ci po prostu złożę serdeczne życzenia imieninowe. Łzami pisane. Niech Cię dalej te kobiety hołubią, boś sobie zasłużył. A Ty mnie przytul czasem i uśmiechnij się do mnie księżycem.

obrazek prawie geometryczny

nocny podmuch
pod nieba czarnym lodem
linie nagich drzew
wiatrem w gałęziach roztańczone
ukośnie

mrozu czystość żarliwa
wypala
wycisza
wytrawia

w tak jasnej perspektywie nocy
droga się ściele gładko
ufnie i trwale
ziemia wytraca obroty zawroty
głowy
przed nami prosty horyzont
prosty jak nasze sprawy

i tylko westchnienia wirują
obłoczkami krętymi
zażenowane
w trzeźwym powietrzu

16.03.2009

odpowiadam na zarzut

"Zabawa w poligon" nie jest głosem w dyskusji. "Obrazki" nie służą dowodzeniu ani uargumentowaniu tezy. Uważam bowiem, że pewne tezy nie potrzebują dowodów. Ich prawdziwości dowodzi samo życie. Codziennie i w dużych ilościach. "Obrazki" - jak sama nazwa wskazuje - miały ilustrować. Że dobór obrazków mógłby być trafniejszy? Z pewnością. Takich obrazków są wszak miliony. Ale mnie się akurat wczoraj trafiły te, te więc zapisałam w moim "dzienniczku impresji".

zabawa w poligon

Obrazek pierwszy:
Pod indyjskim słońcem powiewają barwne sari. Ale noszące je kobiety nie spacerują z dziećmi po ogrodach. Tylko wydobywają kilofami kamienne bloki do budowy domów. Bloki, które później zanoszą do siebie na głowie. Ich dzieci spędzają dnie siedząc w kamieniołomach umorusane pyłem. W tym czasie mężczyźni są w barze, albo na przyjęciu zaręczynowym, na którym nie ma żadnych kobiet, bo "u nas się kobiet na przyjęcia nie zaprasza."

Obrazek drugi:
Dwie kobiety w mieszkaniu do remontu rozkręcają i zakręcają śruby, przenoszą ciężkie przedmioty. W tym samym czasie grupa facetów poszukuje swej męskości na survivalowej wyprawie w Puszczy Kampinoskiej.

Obrazek trzeci:
W samotnej, wichurami smaganej latarni morskiej, potwornie pustej i szarej, umysł Mamy Muminka zaczyna dryfować. Mama staje się nieobecna, odchodzi we własny świat, zamyka się we wspomnieniach. Nie ma jej. Muminek zawiera niepokojące znajomości i nie ma nikogo, z kim mógłby się podzielić swymi odkryciami. Dach latarni morskiej przecieka i w izbie trzeba ustawiać kolejne garnki. W tym samym czasie Tata Muminka pisze pracę naukową o tym, czy morze podlega jakimś prawom.

Ostatnio dużo mówiono i pisano o tym, że w dzisiejszym świecie mężczyźni zniewieścieli, że zatracili swe męstwo, tak przecież potrzebne w wojnie, która ogarnia świat. To prawda. Wyciągnięto stąd jednak zupełnie mylny wniosek, że tym, co należy facetom przywrócić, jest siła i odwaga, i że najlepiej im zrobi solidny trening kondycyjny.
Tymczasem od początku świata zawsze jest to samo: mężczyźni są silni i dzielni. Potrafią toczyć bitwy i je wygrywać. Ale nie potrafią dostrzec, gdzie jest prawdziwy front. Dają się podejść Nieprzyjacielowi, którego najlepszą metodą jest po prostu dywersja i podsuwanie Wojownikom złudnych celów strategicznych.

Sporo napisano o tym, że, gdy Wąż kusił Ewę, Adam był nieobecny. Ale czy ktoś się zastanowił, gdzie on wówczas był?
To proste: uprawiał survival w pobliskim lesie, w przewidywaniu wyimaginowanych bitew i niebezpieczeństw.

14.03.2009

Dumezil

"On jest zakręcony" - powiedział Wścieklecichawoda o jednym Mediewiście. Nie przeraził mnie, bo wszyscy w IH są zakręceni. To najbardziej zakręcony instytut, jaki znam. Nieprzerażona poszłam zatem na piątkowe seminarium, na którym było paru "Rzymian" z via Cairioli i okolic. Na seminarium czyta się w zasadzie Miracula Sancti Columbani, ale tym razem była dygresja. Zawarłam przy tej okazji znajomość z pewnym "świętym psem", który - jak wierzyły w XIII wieku wieśniaczki z diecezji lyońskiej - przywracał zdrowie niemowlętom. Rytuał przywracania zdrowia był tak ekstremalny, że niemało niemowląt traciło przy tej okazji życie, ale te, co przetrwały, faktycznie musiały wyrastać na krzepkich ludzi. Pies nosił wdzięczne imię Ginefort. Niestety, kult ten nie przypadł do gustu Stefanowi de Bourbon OP, który ostro się z nim rozprawił, jak sam pisze. Czytanie takich opowiastek dało asumpt do dość daleko posuniętych rozważań w duchu dumezilowskim. Wtedy też pomyślałam o tym, co powiedział Wścieklecichawoda i pomyślałam, że Mediewista nie jest zakręcony. Jest dumezilistą. Pomyślałam również, że ja dumezilistką nigdy nie zostanę.
Czytanie Stefana de Bourbon dało mi też asumpt do poszukania w du Cange'u definicji canis leporarius. Przy tej okazji dowiedziałam się, jak się mówi po łacinie "tresowany pies": canis doctus.
Tyle zabawy w ramach jednego seminarium!

13.03.2009

o Paszczakach i Kunktatorach

No i stanęło na tym, że Organizatorzy, przynajmniej niektórzy, nie będą już organizować Urodzin. Bo nam się znudziło. Bo chcemy wreszcie być zabawiani a nie zabawiać. Co nie znaczy, że w ogóle przestaniemy organizować i urządzać. O nie, nie my, Paszczaki. Bale będą nadal. Teraz pora, by się rozejrzeć za sukniami na stelażach. Barokowych.
A dziś rano obudziłam się w porę, ale nie chciało mi się wychodzić z łóżka. Już w duchu machnęłam ręką na planowane spotkanie z Z., ale gdy po pewnym czasie wygrzewania się w pościeli stwierdziłam, że wciąż jeszcze nie ma ósmej, wstałam jednak i udałam się na drugi brzeg rzeki przekonana, że już za późno i nic z tego nie wyjdzie. A tu proszę: wolne miejsce, jakby specjalnie na mnie czekało. I mogłam porozmawiać z Z. i zastanawiać się potem, czemu nie zrobiłam tego wcześniej. Dlaczego realizację najbardziej zbawiennych planów tak bardzo zawsze odwlekam. Teraz znów doznałam otuchy, jakiej potrzebowałam od tak dawna. Była na wyciągnięcie ręki, ale ja ociągałam się z korzystaniem. Kunktator ze mnie. Paszczak Kunktator.

8.03.2009

co dobrego

Ostatnio Wścieklecichawoda pyta mnie regularnie przez skype'a: "co dobrego?" Zmusza mnie w ten sposób do zastanowienia się, co w tym akurat momencie jest dobre. Czego dobrego właśnie doświadczam. Choć w pierwszym odruchu mam ochotę odpowiedzieć: "nic", to jednak jakaś elementarna uczciwość każe mi się zatrzymać i rozejrzeć. Bo przecież coś dobrego musi być. No i raz było to piękne słońce za oknem, innym razem dobra herbatka, którą właśnie popijałam. Muszę przyznać, że lubię to pytanie. Jest bardzo mądre.
A dziś otrzymałam dobro w postaci życzeń imieninowych od anielskiej pary (no bo jak "anioł nie człowiek" się zakocha, to chyba tylko w anielicy), oraz w postaci życzeń na święto kobiet od Miłego Człowieka. Czegóż chcieć więcej?

*

Wychodzi mi na to, że dobrze jest wtedy, kiedy się wie, że jest źle. A jeszcze lepiej jest wtedy, kiedy się wie, co jest źle. I ma się pomysł, co z tym zrobić, do kogo z tym pójść, gdzie szukać rozwiązań. To już jest dobrze. Bo mnie się zaczyna wreszcie ten puzzel układać. Gdzieś pod szafą, w kłębkach kurzu znalazł się zagubiony dotychczas róg. A bez rogu - wiadomo, ciężko ułożyć. Mam nadzieję, że to róg od tego właśnie puzzla. No to jedziemy z tym koksem: jakiś róg jest, nie ma sensu dalej tracić czasu. To trochę niepokoi. Coś jakby lekki stresik się wkrada. Co z tego będzie? Co będzie dalej? Ja tutaj zacznę sobie na boku uprawiać samotroskę, zajmę się puzzlem swego życia, a przecież nie jestem na świecie sama. Wciąż z kimś krzyżuję słowa i spojrzenia. Może z tego wyjść niezły bigos. Ale trudno, trzeba zaryzykować. W każdym razie dalej być nie może tak, jak było do tej pory. Coś się rozmontowało, coś się rozsypało. Trzeba się tym zająć i mieć nadzieję, że Tata zajmie się resztą. Żeby w zamęcie i zapale nie poranić innych. Zwłaszcza tych sercu bliskich.

5.03.2009

samotroska

Jak Samotraka i Nike z Samotraki...
I coś w tym jest, bo samotroska prowadzi do zwycięstwa. Zadbać o siebie, zawalczyć o siebie. Zająć się sobą. Tak dla odmiany - sobą. Naprawdę. Przestać na siebie krzyczeć, przestać się nad sobą znęcać, mieć dla siebie litość, życzliwość i wyrozumiałość. Mieć dla siebie miłość. Okazać ją sobie choćby czekoladkami. Co z tego, że Post. Właśnie wręcz przeciwnie: niech to będzie post od negatywnego myślenia o sobie; post od stawiania sobie absurdalnych wymagań; post od poświęcania własnego realnego dobra dla wyimaginowanego dobra innych; post od planów minimalnych i od myślenia, że nie zasługuję na nic lepszego.
Okazać ją sobie planując niedzielną wyprawę nad wiślany brzeg i ciesząc się z góry na myśl o tym spacerze.
Niezwykły ten Post w tym roku.

4.03.2009

plusy prób do Triduum

Pierwszym plusem chodzenia na próby scholi przed Triduum jest to, że można w Wielkim Poście śpiewać Alleluja. I przy pomocy innych też utworów radować się ze Zmartwychwstania, choć przecież teraz należałoby o pokucie i umartwieniu myśleć. Ale dla takich specjalnych przypadków jak ja są ulgi.
O czym przekonałam się też w dzisiejszych rozmowach i spotkaniach. To była naprawdę dobra środa, którą kończę przy pysznej herbacie słuchając l'Arpeggiaty.

środa rano

Wreszcie nadeszła środa. Łapię się na tym, że nie mogę się już śród doczekać. A ta zapowiada się wyjątkowo miło, bo oprócz zwykłych środowych zajęć (intelektualnych i duchowych) zaplanowałam jeszcze spędzanie czasu w miłym towarzystwie. A wieczorem zaczynamy próby scholi do Triduum. Czyli gimnastyka gardła na zakończenie dnia. Środa pełna wrażeń i duże dawki samotroski. To czego mi teraz najbardziej potrzeba. Szkoda tylko, że wczoraj nie było widać księżyca z powodu nadmiernej mglistości nocy. Ale pewnie nie można mieć wszystkiego jednocześnie.
Tymczasem wszystkim odwiedzającym życzę Wszystkiego Najlepszego Z Okazji Środy! (czy mnie pamięć myli, czy było coś takiego w Kubusiu Puchatku?)

1.03.2009

spokojnie

nakarmi, nakarmi.
nie ma się czego bać. jestem w Jego ręku:


co nie zmienia faktu, że ciężko zrezygnować z ochłapów i grzebania po śmietnikach.

28.02.2009

a jednak

Jak Post, to Post.
Dostałam zaproszenie do cudu.
Ale warunek: iść na całość.
Zostawić ochłapy ryzykując śmierć głodową.
Przestać się żywić na śmietnikach.
Odłączyć kroplówkę.
I albo Tata mnie nakarmi rozmnożywszy chleb,
... albo nie ...
Boję się...

26.02.2009

asceza

Nie wierzę w niejedzenie ciasteczek. Nie wierzę w niesłuchanie muzyki. Nie rozumiem, nie czuję tradycyjnych form ascezy.
Czy głodującemu pariasowi z ulic Kalkuty ktoś ośmieli się zaproponować, by w Wielkim Poście zmniejszył dzienną rację pokarmu ze 100 do 50 ziarenek ryżu?
Czy komuś, kto od wczesnego dzieciństwa żyje w mentalnym łagrze potrzebne są jeszcze bicze, posty i włosiennica?
Dlatego już ileś lat temu przestałam postanawiać, zrezygnowałam z umartwień. A jednak wczoraj postanowiłam. Postanowiłam spróbować. Spróbować przygarnąć i przytulić ten ból, który mam. Nie szukać innych. Nie dodawać sobie zewnętrznych niedogodności, ale zaprzyjaźnić się z tym, co i tak mnie nie opuści: przygarnąć i przytulić włosiennicę, jaką jest moja własna historia. Historia zadanych mi okaleczeń i ran. Historia skrzywdzonego dziecka. Wypłakać nad nią to wszystko, co wypłakać trzeba, by ostatecznie przyjąć ją ze spokojem. To prawda, że jestem tylko niemłodą samotną kobietą. Ale nie tak niemłodą i nie tak samotną, by czegoś jeszcze z siebie nie móc dać. Jednak, by być "radosnym dawcą", o jakim mówi Pismo, trzeba się zgodzić. Zgodzić się na to, co było, a co już nigdy się nie odstanie. Nawet Wszechmocny nie może zmienić przeszłości. Może tylko zmienić jej skutki.

To nie przypadek, że Środa Popielcowa przypada w środę; albo, że "moje środy" zbiegły się z początkiem Wielkiego Postu. Dostałam pomoc. Fachową. Z nią łatwiej mi będzie realizować moje postanowienie. Choć pewnie i tak się w pełni nie uda. Nie od razu, nie w jednym Wielkim Poście. Ale spróbuję, postaram się.

No i jeszcze poranny uśmiech do Taty.
Czy mylę się sądząc, że to Ty byłeś głosem moich wątpliwości? Że nie w tych grzmiących, ognistych słowach kapłanów przemawiałeś, ale w cichym powiewie mojego własnego serca? Szeptałeś: "NIE! To nie tak, nie o to chodzi." Zapraszałeś do ryzyka, do zdobycia się na odwagę i do walki o siebie samą. Bo jestem tego warta. Nigdy nie sądziłam, że możesz być takim cichym, a jednak tak upartym Bogiem. Chcę wierzyć, że to właśnie Ty. Że jesteś dokładnie tam, gdzie się Ciebie nie spodziewam. Że jesteś duchem, a nie literą, a kiedy przepływa przeze mnie radość i pokój, to one właśnie są Twoim pokojem, Twoją radością. Natomiast niepokoje, udręki, przerażenie i stres, choćby mówiły cytatami z Pisma i głosem znad koloratki, nie od Ciebie pochodzą.

25.02.2009

lacrimae

"Nie każde łzy są złe" powtarzał za Gandalfem Reverendissimus. I słusznie. Na przykład te, którymi był pisany ten blog, okazały się całkiem owocne. Oczyszczające. Spłynęły z oczu, przybrały kształt liter i słów, by krążyć w cyberprzestrzeni, i jako słowa wracają do mnie i szepczą o sensie tego wszystkiego.
W KKK czytam: "Przyjaźń rozwijana między osobami tej samej płci bądź różnych płci stanowi wielkie dobro dla wszystkich. Prowadzi do wspólnoty duchowej."
I widzę, jak wiele okazji do mnożenia owego dobra dla wszystkich ciągle dostaję. Może to ma być ta wartość dodana mojego życia w ostatecznym rozrachunku? Mam do tego wszystko, co potrzebne, więc "tyłki ze stołków i do roboty", jak mówił pan prezydent Dyzma.

22.02.2009

nowe

W roku 1992 usłyszałam po raz pierwszy dysangelię głoszoną w sposób autorytatywny. Usłyszałam i przyjęłam. Choć pełne goryczy było przekonanie, że nie jestem panią swego losu, że nie mam żadnej władzy i nic nie mogę, a wszystko, co mnie spotka, zostało już dawno zaprojektowane, jednak łatwiej mi było się z tym zgodzić niż podjąć się pracy nad sobą i własnym życiem. W efekcie zyskałam 15 lat całkowitego zastoju. I dziś odkrywam z dużym opóźnieniem, jak wiele mogłam była zrobić. Na przykład nauczyć się nawiązywać kontakt wzrokowy. Zwłaszcza z mężczyznami, z którymi mam ochotę zatańczyć.
Od półtora roku uczę się wszystkiego od nowa. Boga, świata i siebie samej. Wczoraj dowiedziałam się na przykład, że mogę naprawdę fajnie wyglądać z włosami uczesanymi w stylu lat 20tych. Nigdy bym nie przypuszczała. A wszystko dlatego, że z tradycyjnym już u mnie perfekcjonizmem w tej dziedzinie, zechciałam być na balu jak najbardziej stylowa. I postanowiłam się poświęcić myśląc: "trudno, najwyżej będę przez miesiąc wyglądać jak głupek, póki mi włosy nie odrosną; czego się nie robi dla sztuki!" A tu, o dziwo, zebrałam naręcze bardzo pozytywnych recenzji na temat mojego nowego looku. Mogę więc teraz wchodzić w Wielki Post z bogactwem niezwykłych doświadczeń.

16.02.2009

65FF

Przedwczoraj zawalił mi się kolejny świat, czyli kolejne przekonanie, że coś o czymś wiem. Solidne poszlaki wskazują, że dotychczas nie wiedziałam nic o rozmiarach biustonoszy. Jeśli próba rewolucyjnego rozmiaru okaże się pozytywna, to wyjdzie na to, że przez długie, długie lata chodziłam w źle dobranych stanikach. A wszelkie związane z tym niedogodności uważałam za normalne i nieuniknione. Ciekawe, że podobnie jest w wielu innych sferach życia. Można się nawet przyzwyczaić do gwoździa w bucie, jeśli się uzna, że tak właśnie ma być, że taki jest nasz człowieczy los. Pamiętam, jak kiedyś szokiem dla mnie było, gdy obdarzony niezwykłym zmysłem estetycznym optyk dobrał mi oprawki okularów według własnego a nie mojego pomysłu. Ja sama nigdy bym po takie właśnie oprawki nie sięgnęła. A w momencie, kiedy je założyłam, odkryłam, jak beznadziejnie wyglądałam w poprzednich - dobieranych zgodnie z moim widzimisię. Czy z życiem jest tak samo? Czy też ktoś z zewnątrz musi przyjść i powiedzieć: "to nie Twój rozmiar, to nie Twój kolor!" ?
I dopiero wtedy otwierają się oczy?
Tato! Kto jak nie Ty? To Ty jesteś najbardziej utalentowanym artystą życia - specjalistą od rozmiarów i barw. Czy kiedyś próbowałeś mi założyć inne okulary? Czy to ja byłam głucha na Twój głos, czy też Ty nigdy nie przychodziłeś?
A może moje życie, w przeciwieństwie do bielizny, ma odpowiedni rozmiar? Jak to jest, Tato?

14.02.2009

święto murarzy

Na mieście zaczęło się "walenie tynków". Na szczęście mogę większość dzisiejszego dnia spędzić w domu, więc uniknę serduszkowej czerwoności na ulicach. Kupiłam sobie natomiast sztuczne rzęsy, by na balu robić za wampa. Ale próba ich przyklejenia nie wypadła zbyt pomyślnie. Na dodatek od tego kleju lepią mi się powieki. Najbardziej przeraziła mnie informacja na opakowaniu, że są to "rzęsy sztuczne ręcznie plecione z naturalnych rzęs"! Mam gorącą nadzieję, że to reklamowa brednia.
A poza tym ferie dobiegają końca. Niebawem trzeba będzie znów zacząć uczyć studentów. Drugi semestr jest zawsze dłuższy, ale jakoś lepiej się go przeżywa, bo przychodzi wiosna i zmierzcha się później. I tym sposobem, ani się obejrzę, jak minie pierwszy rok w nowej pracy. I w nowym mieszkaniu. Pierwszy rok wielu dobrych nowości. Myśl ta uspokaja mnie dziwnie i dodaje otuchy. I coraz jaśniej widzę, czym jest "nadzieja mojego powołania", że pozwolę sobie na przewrotną interpretację Pisma. Coraz jaśniej widzę, że dążę do pełnego uwolnienia serca. Do tego, by moje widzenie rzeczywistości, moje widzenie Prawdy było ostre i zdrowe; żeby nie mąciły go żadne fałszywe podszepty mówiące, iż moja wartość zależy w jakimś stopniu od tego, co myślą o mnie inni. Czy raczą mnie akceptować i kochać, czy też odrzucą.