1.09.2008

rosyjski romans part two

Rozmawiam sobie z Samprasaraną o zakochiwaniu się na ślepo i na zabój.
Wielce ciekawy temat. Głównie w perspektywie mojej własnej introspekcji. O ile bowiem żywię dość solidne przekonanie, że zakochiwanie się na zabój jest .... zabójcze właśnie, o tyle zaczynam sama siebie podejrzewać, że ja to chyba inaczej nie potrafię.
Z uporem godnym lepszej sprawy zakochuję się na ślepo, na zabój i na dodatek nieszczęśliwie. I jakoś wyrozumowany ideał spokojnego rozsądnego zakochania w porządnym człowieku, który będzie potrafił na moje uczucia odpowiedzieć odpowiedzialnie, jest i - jak przeczuwam - pozostanie dla mnie niedościgły.
Święta Tereska miała taką tezę na temat własnego powołania. Twierdziła, że z jej uczuciowością spaliłaby się w ludzkiej miłości jak ćma w płomieniu lampy. Że nie umiałaby "zarządzać" tym uczuciem roztropnie. Czyżby ona też była z gatunku "heroin rosyjskich romansów" ?? Najwyraźniej!
Dla Tereski odkrycie to stanowiło potwierdzenie jej własnej drogi życiowej: Bóg zaprosił ją do życia dla Miłości po to właśnie, by nie zginęła w ogniu ludzkiego, niedoskonałego kochania. Z pewnością oceniała słusznie, bo też droga ta zaprowadziła ją do świętości.
Ale to była ona a ja nie jestem nią. Bycie typem heroiny rosyjskich romansów wcale nie jest dla mnie potwierdzeniem, że powinnam szukać szczęścia w zakonie. Wręcz przeciwnie.
Tak sobie jednak myślę, że te moje nieszczęśliwe zakochania na ślepo i na zabój to jakieś prawo narratologiczne: zgodnie ze wszystkimi regułami gatunku heroina rosyjskiego romansu dziewiętnastowiecznego nie może się zakochać szczęśliwie. Po prostu nie może. Nie może też dożyć późnej starości. Powinna umrzeć młodo i na suchoty, a niewdzięczny kochanek powinien przy jej łożu śmierci odkryć, że kochał ją wszak do szaleństwa, ale sam tego nie wiedział. A wszystkiemu powinien towarzyszyć wzruszający podkład muzyczny z przewagą wiolonczeli.
Niestety, nie znam żadnych wiolonczelistów. A to pech :(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz