30.04.2009

blogowe modlenie

Magda Umer na "chlip-hopie" pisze do Andrzeja Poniedzielskiego, że nie umie się modlić. A ten odpowiadając jej definiuje - może nie do końca świadomie - Modlitwę: "co dzień odnawialna świadomość, że
Jest o wiele, o wiele więcej
niż mój rozum, serce i ręce."

Wczoraj w rozmowie z Samprasaraną (rozmowie dotyczącej różnych niebezpiecznych sekt i fałszywego przekonania, że takie sekty mogą rozwiązać nasze problemy z modlitwą) również wyznałyśmy sobie, że nie umiemy się modlić. Samprasarana wyznała expressis verbis, ja - między wierszami. Kiedyś się tym martwiłam, żem taka niemodlitewna. Kiedyś usiłowałam wyrobić sobie nawyk regularnego odmawiania pacierzy. Dziś już nie. Dziś za modlitwę uważam codzienny wysiłek odnawiania świadomości, że jest coś więcej; codzienny wysiłek, by nie ulec pokusie bezsensu, strachu i goryczy. Słowa nie są do tego potrzebne. Są mnożeniem zbędnych bytów. Czasem ten wysiłek jest niewielki, a czasem musi być ogromny. Czasem wyciska łzy. I gdzie tu miejsce na słowa?

Choć owszem, bywa że musimy się zwerbalizować. Wszak - jak dowodzą nauki kognitywne - nazywając konstruujemy świat. Zanim coś nazwiemy, to coś najczęściej dla nas nie istnieje. Stąd pewnie ta potrzeba blogowania. Stąd takie cenne miejsca jak "chlip-hop", czy moje zaprzyjaźnione blogi.

Ale można też bez słów, jak Fabritius lub autor Obrazków-Z-Akacji. Czyż ich zdjęcia nie są owocem tego samego wysiłku, by szukać tego WIĘCEJ? Czyż nie są również modlitwą?

28.04.2009

jak ja się czuję tej wiosny

Już słyszę, jak znudzeni czytelnicy mówią: "no nie, w kółko to samo. Ile można o tej nowości?" Ale po pierwsze nie mam obecnie nic innego do zwerbalizowania, a po drugie, to w końcu mój blog, nie? Nikt nie płaci - nikt niech nie wymaga. To chyba słuszne podejście, nieprawdaż?
Do "adremu" zatem. Jak ja się czuję tej wiosny? Czuję się nowo, czuję się inaczej. Nigdy jeszcze się tak nie czułam i już to stanowi samo w sobie pewną miłą niespodziankę.
Teraz powinnam napisać po drugie i po trzecie. Ale to nie takie proste. Bo gdy sama siebie pytam, jakie jest to "nowo", to stwierdzam, że chyba przede wszystkim nieuchwytne. Trudne więc do opisania.
Spróbuję jednak wyłapać pewne elementy przynajmniej.
Przestrzeń. Czuję w sobie przestrzeń. Niewykluczone, że to wolne miejsce po strachu, który, jeśli nie poszedł sobie zupełnie, to w każdym razie zdecydowanie zmalał.
Intensywność barw i w ogóle jakaś namacalność świata. Jakby życie stało się niczym gotowe do schrupania jabłko.
Zamiana miejsc. Rzeczywistość już nie pociąga mnie za sznurki, nie wlecze gdzieś za sobą na powrozie, jak Tatarzyn brankę. To ja ją mam na kowadle.
Haec hactenus. Czyli CDN...

27.04.2009

takie tam

... no więc o czym to ja?
a choćby o tym, że dzisiejsze Obrazki-Z-Akacji są powalające. Eeech, chciałoby się umieć tak fotografować.
Samprasarana nie odzywa się od paru dni, ale to może dlatego, że jak ona była, to mnie nie było i odwrotnie. Mam nadzieję, że nie zatrzasnęła się w kiblu ateńskiej biblioteki. Już nie mogę się doczekać na jej powrót.
Moja poezja została uznana za "osoboście (sic!) niezachwycającą" zarówno pod względem formy jak i treści. Przyznam, że pewną złośliwą satysfakcją napełniło mnie znalezienie błędów w mailu od krytycznego redaktora. W sumie lepiej, że nie zachwyciła, bo pozostanę z nią sobie w intymnej relacji. Tete-a-tete.
Miły Człowiek jest na prostej drodze do zostania Utytułowanym Człowiekiem, a nawet Wielce Utytułowanym Człowiekiem. Jak tak dalej pójdzie, to nie będzie chciał się zniżać do rozmowy ze mną. Ale i tak się cieszę.
A ja tymczasem sporządziłam już sobie plan działań i od jutra startuję z akcją: "habitationem emendam quaero".
Wiosna jest tej wiosny tak wiośniana, że wierzyć się nie chce, gdy po kolejnym pięknym dniu wstaje nowy piękny dzień. A scenografia ta idealnie wprost współgra z moim własnym przepoczwarzaniem się w nową osobę z nowym życiem. Brzmi patetycznie? Może. Niech tam! Ale takie są fakty: przeżywam jakiś renesans i czuję się z tym świetnie. Niezwykle jest popatrzeć na zeszły rok, a nawet na minione pół roku i widzieć, że to wszystko - sprawy, wydarzenia, uczucia - już właściwie nie istnieje, że tamten świat się skończył. Definitywnie. I o dziwo, wcale mi nie żal.

26.04.2009

doba bez netu

Wybrałam się na weekend do mojej mamy, gdzie dostawcą netu jest UPC. I pech chciał, że akurat trafiła im się awaria. Trzeba przyznać, że nie zdarza im się to często. Tym razem była długa: od 16.00 w sobotę do 11.00 w niedzielę. Bardzo mnie to irytowało, bo wyobrażałam sobie, że skrzynka mailowa pęcznieje mi niebezpiecznie od poczty, że na gg i skypie szturmują mnie dziesiątki znajomych, wszyscy z pilnymi sprawami. I znów mogłam skorygować własną zbyt bujną wyobraźnię, kiedy po uruchomieniu netu przekonałam się, że nic z tych rzeczy. Życie toczy się spokojnie, własnym trybem, a ja nie jestem niezastąpiona. Na szczęście.

23.04.2009

innym okiem

Wystarczyła jedna rozmowa. Jedno zdanie Z, bym nagle dostrzegła, że to, co wydawało mi się niewykonalne, jest całkiem możliwe. Nowa perspektywa. Już nie czekania i coraz pełniejszych goryczy myśli, ale działania i wybijania się na coraz lepszą niepodległość. Czemu o tym dotąd nie pomyślałam? A rozwiązanie jest niezwykle proste. Tato! Po raz kolejny przychodzi mi dziękować za to, co sprawiasz w moim życiu przez innych.
Ale też nie da się ukryć: nauczyłeś mnie, by tych innych wybierać. Nie każde słowo, nie każdy człowiek, nie każde kompetencje.
Słuchać i przesiewać. Analizować i zawsze jako ostatnią instancję mieć własny rozum i własne serce. Jest dla mnie cudownym odkryciem, że właśnie tą drogą: rozumu i serca przesyłasz do mnie wiadomości. Jest dla mnie cudownym odkryciem, że tak się uparłeś, by mi pokazać, iż Twój głos najprawdziwiej brzmi we mnie samej. Że siebie samej muszę słuchać, sobie samej być posłuszną. Najpierw jednak siebie samą prawdziwą znaleźć. Droga do Ciebie wiedzie przeze Mnie.

22.04.2009

z dyskusji o cierpieniu

Cierpienie nie ma sensu.
Ewentualnie można tu mówić o takim samym sensie, jaki ma pała pod pełnym błędów wypracowaniem.
Cierpienie jest skutkiem naszych grzechów. Jego jedyny sens, to wskazywanie na te grzechy.
Ale grzech i cierpienie są w istocie BEZSENSEM.
Są zgrzytem w idealnej symfonii napisanej przez Boga, są brudną plamą na cudownym obrazie. Bóg stworzył świat bez cierpienia i widział, że jest dobry.
Nieprawdziwe komunały o tym, że cierpienie uszlachetnia, uczy pokory itd. sugerują, że Bóg zsyła cierpienie, by nas w ten sposób tresować. Moim zdaniem jest to potworne wykrzywienie obrazu Boga. Bóg nie chce cierpienia. Jestem co do tego w pełni przekonana.
To my - ludzie - stworzyliśmy bezsens cierpienia, kiedy w raju sprzeciwiliśmy się Bogu. To przez nas cierpi cała ludzkość i całe stworzenie. Najgorsze jest to, że jeden człowiek swoim grzechem może spowodować cierpienie milionów ludzi.
Niesamowita wielkość Mądrości i Miłości Bożej wyraża się między innymi w tym, że Bóg nie zostawił nas samych z zawinionym przez nas bezsensem. Wyraża się też w tym, że On (i tak naprawdę tylko On) wyciąga ze zła dobre skutki. W takim sensie nasza wina jest "szczęśliwa". Gdyż w ostatecznym rozrachunku dokonuje się dobro, jakim jest Odkupienie.
Ale żeby to się dokonało, Bóg musiał wziąć na Siebie cały ogrom tego stworzonego przez nas bezsensu (grzechu i cierpienia jako jego skutku).
Jeśli w praktyce może się dziać coś takiego, jak doskonalenie się nas poprzez cierpienie, to jest to możliwe tylko dzięki tej cudownej interwencji Boga, który potrafi wyciągnąć dobro ze zła. Ale przez ten fakt zło nie staje się dobrem! I nigdy nie należy tego mylić.
Od stwierdzenia, że "cierpienie uszlachetnia" jest już mały kroczek do fundowania innym cierpienia po to, by wyszlachetnieli.
Owszem: cierpienie może się dla mnie stać okazją, bym się bardziej otworzyła na Boga. Dla św. Maksymiliana Auschwitz stał się okazją do osiągnięcia świętości. Ale powiedzieć, że "Auschwitz uświęca" - czym się to różni od "arbeit macht frei"?
Cierpienie nie ma sensu.
Można natomiast powiedzieć, że cierpienie nie odbiera sensu naszemu życiu. Bezsens cierpienia nie czyni życia bezsensownym. Paradoks ten jest możliwy tylko dzięki działaniu Boga, który "na krzywych liniach ludzkiego życia pisze prosto".

21.04.2009

między poniedziałkiem a środą

No i co by tu napisać w ten wtorkowy wieczór? Snują mi się nadal po głowie rozważania na temat "duchowej dysleksji", na którą mam papiery, ale która - niestety, lub na szczęście - nie daje mi prawa do żadnych ulg. I myślę o kazaniu, które w lany poniedziałek wygłosił na Freta o. Jarosław. To było ważne dla mnie kazanie, w którym mówił o prawdzie, o kłamstwie i o ściemnianiu. Przytoczył w nim znaną ponoć spowiednikom regułę, że "stopień skomplikowania wyjaśnień jest wprost proporcjonalny do prostactwa grzechu". A to z kolei przypomniało mi mój własny wiersz o "tak i nie". Zdecydowanie muszę coś zrobić z tymi wierszami, bo nazbierało się już tego trochę.
I tym radosnym akcentem zakończę dzisiejsze blogowanie.

19.04.2009

kwerenda czyli research

"Sensu życia szuka się ręcznie, a nie w komputerze" napisała Samprasarana na swoim blogu. Zdanie to skłania mnie do zadumy, ale jeszcze bardziej do polemiki. Bo czy faktycznie ręcznie? Ręczne szukanie polega na grzebaniu w zawartościach różnych szuflad i szaf. Mogą to być szuflady z bielizną. Może się co prawda zdarzyć, że ktoś w takich szufladach, pod stosami bielizny sprytnie pochował różne co bardziej skomplikowane zagadnienia, ale ponieważ zrobił to po to, by mu w oczy nie lazły i nie odciągały od konkretnych zajęć, to nie będzie ich tam szukał. Szukać albowiem nie musi, bo doskonale (zbyt doskonale) wie, że tam są. Niestety.
W szufladach z bielizną ręcznie szuka się zatem na przykład ciepłych gaci na zimowe mrozy, albo stringów na imprezę. Jeśli szuflady są z czym innym, na przykład z narzędziami kuchennymi, to się w nich ręcznie szuka gilotynki do jajek albo dziadka do orzechów. O tym wszystkim bowiem się myśli: "gdzieś to było... ale gdzie?". No i wtedy trzeba szukać. A jak szuflady zawierają fiszki katalogowe, to ręcznie przewracamy karteczki, by znaleźć "Trędowatą" (szukać pod M, jak Mniszek Helena), lub "Braci Karamazow" (pod D, jak Dostojewski Fiodor).
Natomiast trudno mi sobie wyobrazić ręczne szukanie sensu życia. No bo niby jak? "Hmmm... to było takie duże kwadratowe coś... w tej szufladzie nie mogło się zmieścić... może jest na pawlaczu? a może wyniosłam do piwnicy?" albo: "hmmm z którego roku pochodzi editio princeps? będą to mieli w czytelni ogólnej? czy od razu szukać w katalogu starodruków? a nie było przypadkiem wznawiane? na logikę powinno mieć wznowienia co roku, ale może w limitowanych seriach; a może lepiej od razu szukać w katalogach rękopisów?" Powodzenia!
Można by jeszcze wypróbować metody "ogłoszeniowej": "jakieś 2 miesiące temu zaginął sens życia; mały, czarny, raczej płochliwy; wyszedł z domu i nie wrócił; czeka na niego stęskniona rodzina; kto widział, niech się zgłosi; znaleźne 10%"
Ten krótki przegląd metod researchu przekonuje mnie, że może google to wcale nie taki zły pomysł. Przynajmniej jak na początek. A dalej to chyba jednak nie "ręcznie", ale głową i sercem.

18.04.2009

pogrzeby i śluby (z dowolnymi liczebnikami)

Dziś byłam na pogrzebie w Olsztynie. Kontakt z eschatologią bywa zbawienny dla ludzkich nastrojów. Mój się poprawił. Zwłaszcza, że przy tej okazji poznałam niektórych dotychczas zupełnie mi nieznanych członków mojej rodziny. Ale najfajniejsze były rozmowy z moim bratem w czasie podróży tam i z powrotem. Już dawno tyle z nim nie gadałam.
A na jutro mam zaproszenie na ślub. I jakoś nie jestem pewna, czy iść. Mam podstawy przypuszczać, że ślub - w przeciwieństwie do pogrzebu - może wywołać u mnie efekt doła. Najwyraźniej nadchodzi w życiu samotnej kobiety taki czas, że lepiej jej z pogrzebami niż ze ślubami. Może ze względu na świadomość wspólnoty losów, która ma miejsce przy tych pierwszych, a przy tych drugich zupełnie nie.

17.04.2009

problemy z ortografią

Jak dziwnie mnie ze sobą związałeś. Tato. Czym jest to coś we mnie, co tak nagle odzywa się pragnieniem by stanąć przed Tobą, z Tobą pobyć i Ciebie posłuchać? Mogę sobie odchodzić w okolice kolorowych, ale pustych iluzji, w miejsca wygodne i beztroskie, w krainy, gdzie to ja wiem lepiej i sama decyduję o rzeczywistości. Może mi się nawet wydawać, że Ciebie nie potrzebuję, że bez Ciebie mi lepiej i prościej. A potem nieoczekiwanie coś się dzieje we mnie, coś mi nie daje spokoju. I po prostu odkrywam, że za Tobą tak jakby tęsknię? Że mi jednak bez Ciebie źle. Kimkolwiek jesteś. Czegokolwiek ode mnie oczekujesz.
Bo przecież wciąż tego nie wiem. Tak naprawdę nadal nie pojmuję, co ja tu w ogóle robię? Po co mnie chciałeś? Czemu jestem? Najczęściej czuję się jak pomyłka. Teraz też się tak czuję. Jak literówka. Tu na pewno powinno być napisane coś innego. Bo to, co jest, nie daje sensu. Wciąż nie daje. I czasem już nie mam siły przeszukiwać słowników, by odkryć, która litera została zmieniona i jak. Z siłami, czy bez sił, nic innego mi jednak nie pozostaje do zrobienia.
Tato! Przecież to wszystko jest jakoś potwornie głupie...
...

PRAWIE 2 GODZINY PÓŹNIEJ

... Jednak wciąż do mnie mówisz i przebijasz się przez inne głosy. I chyba dociera do mnie ta prosta prawda: "nie ma usprawiedliwień". Choć rzeczywiście należę do kategorii "tych, których ludzie takimi uczynili", to Ty w tym miejscu nie stawiasz kropki. Cudze literówki w opowieści mojego życia nie muszą mieć ostatniego słowa, a ja nie jestem skazana na rolę ofiary. Traktujesz mnie serio. Za wierność chcesz wierności. Niełatwej. Ale to jedyna możliwość, by z przedmiotu stać się podmiotem. Niby można powiedzieć: "te literówki to nie moja wina; taka jestem; proszę mnie traktować ulgowo: dali mi przecież papierek o dysleksji". No ale wszyscy wiemy, że papierek o dysleksji nie oznacza, że delikwent nie może w ogóle nauczyć się pisać ortograficznie, tylko że będzie mu trudniej i że wymaga specjalnej metody nauczania. Tę metodę mi zapewniasz. I wszelkie pomoce. Nie wykręcę się. Bo Ty nie chcesz, bym była niewolnikiem pokoleniowych barbaryzmów. Mogę być wolna i pisać pięknie. Czyli zgodnie z regułami.

Dziękuję Ci, Tato. I dobranoc!

16.04.2009

memini mortis

Nie pójdę na parapetówkę do K, bo jadę do Olsztyna na pogrzeb ciotki Wandy. Ciotka była od 12 lat w bardzo ciężkim stanie po wylewie. W zasadzie prawie nie kojarzyła. Tą biedną roślinką zajmowała się ofiarnie jej córka, a ja sobie czasem myślałam: "po co to? czemu ktoś się tak musi męczyć?" A teraz już się nie męczy, a ja sobie myślę o śmierci i jej nieuchronności. O tym, że każda chwila przybliża moment, gdy przestanę być. A przynajmniej przestanę być tu. To jest pewne. Czy będę gdzie indziej? Tu moja pewność znacznie się zmniejsza. Ionesco kiedyś nie mógł pojąć, jak to się dzieje, że ludzie wiedząc, że umrą, są w stanie się śmiać i żyć beztrosko. Ten mój kres: nic nie mogę zrobić, by go uniknąć. Nie mogę zatrzymać czasu. Z każdą minutą jestem bliżej. Myślenie o tym jest chwilami naprawdę straszne. W każdym razie dużo straszniejsze niż kiedyś. Gdy byłam młoda też, bywało, myślałam o śmierci. Ale jednak ta perspektywa nie stawała mi przed oczami tak bardzo namacalnie. Jak to ujął Pratchett? Że żyć to odsuwać nieuniknione?

14.04.2009

3 w 1

Wczoraj wracając od Predykantów z Freta odkryłam, że mój ulubiony czarny kotek, który zawsze przebiegał mi drogę mniej więcej na wysokości muru getta, jest trzema czarnymi kotkami. Czytelnicy mogą sobie w dowolnym zupełnie kierunku snuć rozważania wokół tego faktu: metafizycznie, matematycznie i jak im się podoba. Ja w każdym razie zrozumiałam, dlaczego zawsze w tej uroczej okolicy szczęście uśmiecha się do mnie pod tą kocią postacią.
A tymczasem święta dobiegły końca i jesteśmy w Oktawie. Coraz większymi krokami zbliżają się wakacje, które chyba przyjdzie mi spędzić w mojej ulubionej stolicy (i nie będzie to Rzym) w towarzystwie Maurycego de Sully. W sumie czemu nie. Warszawa jest wspaniała latem.

11.04.2009

dies tertius

jakże było nam głupio
gdy wrócił
opłakaliśmy go przecież
a wraz z nim
ruinę naszych ślicznych marzeń
o nowym porządku świata
w którym to my będziemy
jeździć mercedesami

a strach był silniejszy od żalu
nad niewinnie bestialsko straconym
każdy szukał schronienia
i łzy w ukryciu wylewał

potem z ciężkim westchnieniem
no trudno
wracaliśmy do swoich
szarych dni z pracy do pracy

a gdy te głupie kobiety
‒ których dzielność była nam cierniem
bo one szły za nim do końca
gdy nas o nas samych lęk spętał ‒
kiedy te głupie kobiety
gnane radością wołały
że Go widziały żywego
któż by im zechciał dać wiarę
i przyznać, żeśmy nikczemni

cicho baby! wszak umarł
skatowany nieludzko
żal to prawda
lecz chodźmy już
do łodzi
kantorków
i fabryk
cicho głupie kobiety!

a jednak chyba mieliśmy
jakieś resztki sumienia
czy może to resztki obawy
kazały nam zostać i sprawdzić
grób był pusty
znów jakiś numer Piłata
wszak ciała skazańców należały
do rzymskiego okupanta

zaiste więc było nam głupio
gdy wszedł mimo drzwi zamkniętych
i życzył nam pokoju
kpił może
nie mógł nie wiedzieć
o naszej tchórzliwej podłości
tam skąd przychodził przecież
nie ma już nic zakrytego

czemu nie czynił wyrzutów?

lecz zamiast
dar nam dał przerażający
i fascynujący zarazem
mianował nas świadkami
a naszym dłoniom nikczemnym
dłoniom tchórzy i marnych cwaniaczków
powierzył Dobrą Nowinę

nam nie tamtym kobietom
one dostały zapłatę
za miłość Miłość bez końca
za wierność radość Spotkania

my z naszym wstydem na czołach
mieliśmy zostawić łodzie
kantorki fabryki i biura
i iść wśród ludzi by głosić
na tle naszego łotrostwa
bezmiar Jego Wielkości

6.04.2009

drugi post dzisiejszego ranka

Po długiej przerwie zajrzałam do "chlip-hopu", czyli bloga Magdy Umer i Andrzeja Poniedzielskiego. I zaaplikowałam sobie końską dawkę poezji, światła i wzruszeń. I pomyślałam rzecz nie do pomyślenia. Herezję straszliwą. I jeśli mam czelność ogłosić ją światu, to tylko dlatego, że nie żyję pięćset lat wcześniej, ale pięćset lat później. Może będę się za to smażyć w czyśćcu o pięćset lat dłużej.
Ale pomyślałam i to z przekonaniem. Pomyślałam oto, że piękno usprawiedliwia. Piękno jest święte i uświęca.
No to teraz mnie spalcie!

"słowem, nocni przyjaciele"

Niedzielne nocne spacery wzdłuż skweru Getta i ambasady chińskiej. A potem przejście na aryjską stronę obok zielonego gmachu na placu Krasińskich mieszczącego sądy i oddział IPN. I krótkie przejście na starówkę. Za szybami Instytutu Wzornictwa widać wypasioną restaurację. W sensie dizajnu, bo jedzenia nie miałam dotąd okazji spróbować.
Tędy się idzie na Ostatnią-W-Mieście, czyli na mszę niedzielną odprawianą przez Ojca Kubiaka o 21.30. (Konkurencja dla św. Anny).
Są to spacery magiczne - najczęściej z księżycem na ramieniu. W tych dość otwartych przestrzeniach (z wyjątkiem ostatniego odcinka, który jest też odcinkiem pierwszym w drodze powrotnej) nic go nie przesłania. Wczoraj rosnący księżyc, zbliżający się niechybnie do pierwszej wiosennej pełni, był jeszcze bardziej magiczny. Drogę przebiegł mi dwukrotnie czarny kot. Za pierwszym razem szło przede mną jakieś małżeństwo, które na ten widok zwolniło kroku, a mężczyzna obracając się zobaczył mnie i powiedział do żony: "przepuść panią". Przeszłam z radością, bo wszystkie koty to moi przyjaciele. A ten był szczególnie ładny. Jego czarne futerko lśniło w promieniach księżyca, a oczy miał duże i mądre.
Pomyślałam sobie wtedy, że pięćset lat temu moja predylekcja do kotów i księżyca mogłaby mi poważnie zaszkodzić. Dlatego chyba słusznie robię pozostając w dobrych stosunkach z Inkwizycją.

5.04.2009

do gratulujących

Te wszystkie zmiany to nie moja zasługa. A przynajmniej ja nie postrzegam ich jako efektów własnych działań. Kiedy się nad tym zastanawiam, to trudno też zrzucić je na karb przypadku. Wiem, że to przede wszystkim dar od Taty. Tak to jednak z tym Tatą jest, że lubi się posługiwać człowiekiem tam, gdzie przecież wcale nie musi. Stawia na mojej drodze konkretnych ludzi. A oni, jeśli chcą, mogą rozjaśnić moje życie. Dlatego Jemu i Wam zawdzięczam moje ocalenie. Jeśli więc koniecznie ktoś chce gratulować, niech gratuluje sobie. Gdyby nie słońce życzliwości, to słońce z nieba niewiele by dało. Dziękuję za Obecność.

4.04.2009

zmian ciąg dalszy

No to jeszcze pseudonim sobie zmieniłam. A co!

3.04.2009

post jak nie post

Ten Wielki Post był (już dobiega końca) jakiś inny. Mało w nim miałam smutku, głodu i trwogi. Dużo spokoju, nowych natchnień. Dużo bliskości. Dziwuję się temu wszystkiemu, nie bardzo rozumiem, w czym rzecz i chyba czuję się tak, jakbym znów się przepoczwarzała. Już mi się zdarzały takie "zakręty", gdy miałam wrażenie, że wszystko się zmienia, a głównie, że zmieniam się ja. Myślałam wtedy o sobie jak o wężu zrzucającym starą skórę. I choć za każdym razem przeżywa się to jakoś inaczej, to chyba właśnie to przytrafia mi się po raz kolejny. To banał, co powiem, ale życie naprawdę jest pełne niespodzianek. Dobrze wiedzieć, że coś, co wyglądało na impas stało się bramą do nowego wymiaru. I dobrze stojąc na progu poczuć wiatr w skrzydłach i usłyszeć zaproszenie do lotu w księżyc.
Od jakiegoś czasu sama siebie zaskakuję, samej siebie nie poznaję. I cieszę się z tych zmian, bo wygląda na to, że są pozytywne. Inaczej nieco mówię i chodzę. Gdzieś odeszły dawne napięcia towarzyszące mi przez całe życie. Jak tak dalej pójdzie, to niebawem zacznę mówić, co myślę. Może nawet ośmielę się myśleć to, co chcę. I robić zacznę....
Stop! Nie posuwajmy się za daleko. Nie od razu w każdym razie. Może kiedyś zostanę prawdziwą Małą Mi, ale - jak mówią Francuzi - c'est pas demain la veille.

księżyc i kot

Trudno powiedzieć, co się stało. Ale dojrzałam do zmiany tytułu tego bloga. Nie będę już pisać łzami. Ten czas za mną. Wchodzę w znak Księżyca, tego "uśmiechu bez kota" i mnie samej w środku coś się zaczyna uśmiechać.
Witam Was więc, Kochani, na moim nowym, księżycowym blogu. I mam nadzieję, że Wy też, wraz ze mną, poczujecie się tu mniej łzawo, a bardziej romantycznie.

2.04.2009

znaki

To-Mówię-Ja pisze o znakach. I może to faktycznie jakiś znak, że akurat dziś przyszło do mnie to zaproszenie. "Jedź na ignacjańskie". Tyle że ja nie mam ochoty. Fundament wspominam jakoś mdło. Bardzo się starałam, żeby mi coś dał, ale moje myśli były wtedy tak bardzo gdzie indziej. No chyba się trochę boję. Po tych doświadczeniach z RRN nie mam takiego zaufania do księży. Patrzę im na ręce, testuję i niełatwo mnie zadowolić. Boję się, że znów ktoś mnie zacznie przekonywać do regularności, do sztywnego harmonogramu, do twardych zasad. A to przecież nie dla mnie. A z drugiej strony jakieś dłuższe sam-na-sam z Tatą by się przydało. No bo przecież wszystko jest teraz inne. Ja się zmieniłam i On się zmienił (w moich oczach). To będzie jak spotkanie z Kimś starym, a nowym zarazem. Tylko czy to muszą być akurat ignacjańskie? Może są jakieś inne formy? Jeśli ktoś z czytających miałby jakiś pomysł, to proszę o komentarze.

1.04.2009

oryginalnie

Napiszmy to jak w oryginale:
"I wish you wouldn't keep appearing and vanishing so suddenly: you make one quite giddy."
"All right" said the Cat; and this time it vanished quite slowly, beginning with the tail, and ending with the grin, which remained some time after the rest of it had gone.
"Well! I've often seen a cat without a grin," thought Alice; "but a grin without a cat! It's the most curious thing I ever saw in all my life!"
Zamieszczony w poprzednim wpisie przekład nie jest - jak widać - wierny. Ale jest piękny i pochodzi z płyty. Dużej czarnej płyty, którą jako dziecko słuchałam do upadłego. Wczoraj na Urodzinach wspominaliśmy tę płytę i inne elementy naszego dzieciństwa. Poskutkowało tym, że sięgnęłam do książki Carrolla. Do płyty już nie mogę, bo nie mam odtwarzacza analogów.