19.07.2009

po upale

Wczoraj, jak było, każdy wie. Zdołałam nawet zaczerwienieć na karku i ramionach. Nie to, żebym się specjalnie wystawiała, bo lubię mieć białą skórę. Ale słońce i tak dosięgło, i tak złapało. Wczoraj był czas intensywnego hic et nunc bez rozszerzania myślowych horyzontów. No może z wyjątkiem zapisania w kalendarzyku, że 24 października Anioł-Nie-Człowiek się żeni. No i fajnie. W ogóle obrodziło ślubami i zaręczynami w tym roku pańskim 2009.
Dziś, jak jest, każdy widzi: chłodno i pada. Dobrze, przynajmniej w nocy nie nalecą ćmy. Balbina siedzi w oknie i wygląda przez moskitierę. I tak zaczyna się ta niedziela: nękającą myślą, że czas wreszcie usiąść do tłumaczenia Duponta. No bo wymówek już nie mam: zakupy remontowe zrobione (przynajmniej wirtualnie), kosztorys opracowany, chata wysprzątana, brudy poprane, nawet lodówka rozmrożona, a za moment również wpis w blogu dokonany do tej listy dojdzie. Nic tylko usiąść i tłumaczyć, póki redaktor jeszcze spokojny i na mój widok za siekierę nie chwyta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz