16.07.2009

stery

Dwa lata temu miałam wizję całkowitego puszczenia sterów. Oddania łodzi mego życia Temu_Na_Górze. A sama bym się położyła na pokładzie i gapiła w gwiazdy. Lub szorowała pokład. Co dawałoby ten komfort, że w razie dopłynięcia do niewłaściwego portu wiedziałabym dokładnie, czyja to wina. Bóg jako wszystkiemu winny i ja jako niewinna ofiara Bożego spisku.
Dziś wydarzenia prowadzą do wniosków zupełnie odmiennych. Jakby wzywały do porzucenia lęku i chwycenia steru pewną ręką.
Ale też sobie myślę, że tak naprawdę obie te postawy sprowadzają się jakoś do tego samego. W obu chodzi o maksimum odwagi. O takie maksimum, na jakie w danym momencie mogę się zdobyć. Bycie zimnym lub gorącym. Zimnym i gorącym. Gdzieś się obie te skrajności spotykają i łączą. I jedna oznacza drugą. I obie wydają się równie nieosiągalne dla kunktatorów i asekurantów. Dla mnie. Ale czuję, że może być inaczej. Że nie muszę wędrować utartą koleiną. Że nie muszę trzymać steru tak tylko na pół gwizdka rozglądając się wciąż wokół, komu by tu go oddać na chwilkę. Komu by oddać odpowiedzialność i winę.
Czy się łudzę, gdy myślę, że może być inaczej?

1 komentarz:

  1. ech..no właśnie, myślę że nie warto szukać winnych. To nic nie zbuduje, prawda?
    Trzymaj ster mocno! Wiesz przecież, że Ktoś i tak stoi za Tobą i Ci kibicuje. Fale, przechyły, podtopienia... On to już nie raz widział...przy wielu sternikach stał i stoi, pragnąc aby się udało:)) i ciesząc się właśnie z tej Odwagi...

    OdpowiedzUsuń