3.07.2009

powrót Stefana D

Po wywołanych przeprowadzką gwałtownych przetasowaniach wśród książek pewnego pięknego dnia stanęłam oko w oko z granatową okładką "Ulissesa". Co więcej Miły Człowiek zwrócił moją uwagę na ten tomik pytając, czy to rzeczywiście jest tak nieczytelne. A ponieważ właśnie skończyłam "Pickwick Papers", pomyślałam, że sprawdzę raz jeszcze, jak to z nieczytelnością "Ulissesa" jest.
W efekcie czytam ponownie tę sławetną powieść i nie przestaję się zdumiewać.
Nigdy bym bowiem nie przypuściła, że do czytania "Ulissesa" może się przydać na przykład podstawowy kurs filozofii scholastycznej. Strumień świadomości Stefana Dedalusa (alter ego autora) jest bowiem nafaszerowany odnośnikami do jego jezuickiego wychowania, oraz bogatą wiedzą historyczną i literacką. Okazuje się, że kilkanaście lat przerwy między pierwszą a drugą lekturą "Ulissesa" może przynieść ogromne zmiany, pod warunkiem że lata owe spędzi się na wzbogacaniu własnej erudycji w odpowiednich kierunkach.
Nie oznacza to, że Joyce stał się teraz dla mnie zupełnie czytelny. Obok niezwykle gęstej treści wciąż podstawową trudnością pozostaje sama forma - ów "strumień świadomości" właśnie, w którym myśli i skojarzenia przeskakują z tematu na temat. Jednak i tutaj fakt, że czyta się tę książkę po raz drugi, ułatwia lekturę.
Nie będę ukrywać, że w tym momencie delektowanie się "Ulissesem" daje mi niemało satysfakcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz