29.08.2008

deszczowy piątek

Rozmowy, rozmowy, rozmowy.
W realu, na gadzie, na skypie. Dłuższe i krótsze, wesołe i przykre. Czasem trudne.
Porozumienia i nieporozumienia.
Ale nawet te ostatnie mają jakiś głębszy sens. Kiedy nagle się okazuje, że jednak się nie dogadujemy. Że mówiąc w tym samym języku o tym samym i używając tych samych słów na opisanie tej samej sytuacji rozumiemy i czujemy coś innego. Bo każde z nas zapatrzone jest we własny ból. Jałowość takiego dzielenia się jest frustrująca. Żenująca. Irytująca. Przykra.
Bo przecież się otwieram - wydawałoby się - do dna. Ujawniam sprawy niełatwe, nawet wstydliwe i bolesne. Ujawniam, bo nie mogę ich już w sobie pomieścić, taić, ukrywać.
Po co zresztą taić? Po co stroić miny, unosić się honorem, odgrywać jakiś teatr? Jest, jak jest i lepiej o tym mówić. Zwłaszcza komuś, do kogo się ma zaufanie.
Ujawniam zatem i liczę, że będę zrozumiana. Że zaufanie nie zawiedzie, że będzie można wchodzić w głębsze jeszcze porozumienie.
A tu - nic z tego. Bo opowiadając o własnym bólu trafiam w ból cudzy. Reakcją jest zamknięcie, po czym wysłuchuję grzecznie i pokornie wymówek i pouczeń. Niezbyt to miłe, ale o dziwo humorystyczne!
Widzę w tym rękę Taty. Z czułością i wyrozumiałością pokazuje mi granice ludzkiego porozumienia. Mój ruch teraz: czy zechcę to uznać?
Tak, Tato. Uznaję. Uznaję naszą ludzką kruchość i ograniczoność. I to, że nigdy nikt nie pojmie mnie do dna. Że są obszary samotności zarezerwowane tylko dla Ciebie. Żaden człowiek tam nie dotrze, bo żaden nie ma tyle siły, odwagi i miłości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz