14.11.2008

wiedźmy i matołki

Kiedyś na skypie dałam sobie taki opis: "wiedźma do usług". Wywołałam tym sporo ciekawych reakcji. Większość uznała, że źle robię wymyślając sobie od wiedźm. A ja o takiej etymologicznej wiedźmie myślałam... o takiej, która "wie". Co to w baśniach występuje, rad udziela... Stara, mądra. Ale niektórych to i tak nie przekonało. "Jesteś księżniczką" mówili "a nie żadną wiedźmą."
No nie wiem, nie wiem. Bo oto znów rozmawiam z kimś o jego życiu, o jego uczuciach i jego obawach (nie ze mną oczywiście związanych). I staram się jakoś wesprzeć, dodać otuchy. No jak tak wiedźma zupełnie. I szczerze to robię: chcę, by ludzie, których darzę życzliwością, zdobywali swoje szczyty, budowali swoje szczęścia. Tylko tak między wierszami odzywa się cichutki głosik: "a ja? a co ze mną?"
Może jednak prawdziwa wiedźma nie powinna zadawać tego typu pytań.

Inna rzecz - jak się tak sobie dobrze przyjrzę - to może faktycznie "pretensji do wiedzenia wiele", że sparafrazuję wieszcza (... więc się na pretensjach kończy, a nie kończy się w kościele...). Gdzie mnie do wiedźmy? Do wiedzącej? Czy ja mam jakieś doświadczenie? Pasmo sukcesów? Czy ja mam jakieś nadmierne pokłady otuchy, by ją innym wlewać? Czy ja w ogóle coś o życiu wiem?
Ja przecież matołek jestem, a nie żadna wiedźma...
Ot taki:

"Rzekł do siebie: "Niech wprzód spyta,
Ten, co w drogę się wybiera!"
Więc z powagą wielką wkroczył
Do księgarni Gebethnera.
Tam go pięknie przywitali,
On zaś wszystkim podał łapę
I powiada: "Niech panowie
Jakąś mi pokażą mapę".
Gdy mu wszystko objaśnili,
Kozioł, ucieszony wielce,
Zapamiętał, że iść musi
W stronę, gdzie jest miasto Kielce.
Lecz gdy wyszedł na ulicę,
I gdy ujrzał ludzi mrowie,
Wszystko mu się poplątało
W jego biednej, koziej głowie..."

I w efekcie zamiast w pociąg jadący do Kielc, wsiadł w taki, który jechał do Zakopanego...
I to jest moja historia...
Więc niby jakim cudem matołek miałby być wiedźmą...

Czemu w takim razie życie nawiewa mi ludzi do wysłuchiwania, wspierania, wlewania otuchy?
Nie żebym się skarżyła, broń Boże! Nawiewa mi też takich, którzy wysłuchują, wspierają i wlewają... To nawet zrozumiałe, bo matołki bez takich ludzi daleko by nie zaszły. A już na pewno nie do Pacanowa.
Ale na odwrót? Czyżbym mogła komuś coś dać? Czy może tylko pycha mi takie myśli podsuwa?

A matołek jednak doszedł do Pacanowa. Co prawda nie podkuli go tam, bo okazało się, że to niezupełnie o to chodzi:
"Wtem się zbliża pan profesor
I tak mówi: - "Próżne żale!
W Pacanowie kóz nie kują,
Lecz się Kozy zwą kowale.
Jest tu kowal Maciej Koza,
Jan i Wojciech, dwaj bratowie,
Stąd na świecie powiadają:
Kują Kozy w Pacanowie"
Jęknął kozioł i tak płacze:
"Jakiż to Matołek ze mnie!
Tyle wycierpiałem trudów,
I to wszystko nadaremnie!"
Wtedy jeden stary człowiek
Dłoń na głowie mu położył
I rzekł: -"Po co ci odmiany?
Tak żyj, jak cię Pan Bóg stworzył."

No i chyba nic tu dodać... nic tu ująć...
Ale żeby na odpowiedzi na podstawowe egzystencjalne pytania znajdować w "Koziołku Matołku"....

1 komentarz:

  1. Ale z tym szukaniem u Koziołka to ma czasem sens. Bo ja na przykład odkryłam odwieczną prawdę w innym poemacie filozoficznym. Prawda brzmi: "im bardziej Kubuś zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było"

    OdpowiedzUsuń