13.01.2009

narozrabiałam

No i narozrabiałam. A poszło o pewne katolickie szkoły (jak ktoś chce wiedzieć, które konkretnie, to proszę o kontakt na priva). I o to, że mają tam we zwyczaju nie przyjmować dzieci z rozbitych rodzin. A jeśli któremuś uczniowi przytrafi się, że się rodzice rozejdą, to taki uczeń wylatuje ze szkoły. Zasada taka. Na takie zasady jest ładne słówko o łacińskiej etymologii: DYSKRYMINACJA. Czyli taka segregacja, w której zainteresowany nie może zrobić nic, by w momencie wytyczania granicy znaleźć się po tej stronie, po której by chciał. Ta dyskryminacja ma ponoć chronić pozostałe dzieci przed przykrymi konsekwencjami uczenia się w szkole w towarzystwie dzieci, których rodzice podjęli tę głupią i nieodpowiedzialną decyzję. Bo takie dzieci są ponoć zapatrzone w siebie i konfliktowe. Z czego by wynikało, że zadaniem szkoły nie jest uczyć, jak rozwiązywać konflikty, tylko dbać, by dziecko się z konfliktami nie stykało. Czyli szkoła-cieplarnia. To że wyrzucenie ze szkoły ma wszelkie znamiona potępienia, że pozostałym uczniom przekazuje się w ten sposób komunikat: "oni są gorsi, wy jesteście lepsi", że uczy się ich po prostu faryzeizmu i dulszczyzny (no bo trzeba skrzętnie ukrywać własne kłopoty, żeby nie podpaść pod paragraf); to wszystko nie wydawało się memu rozmówcy oczywiste. Gorzej, bo teraz jego ewentualna przyszła - której nieopatrznie zdradziłam temat dyskusji - zaczęła go nagabywać w tej jakże istotnej sprawie edukacji ewentualnego przyszłego przychówku... Ot - narozrabiałam.

2 komentarze:

  1. Niestety takie szkoły istnieją. Sam niedawno rozmawiałem o jednej. Myślę, że Twój rozmówca nie bardzo wiedział o czym mówi. A to, że go ewentualna przyszła nagabuje to mu może na zdrówko wyjdzie, znaczy dobrze się skończy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. no cóż... że się tak wyrażę, jak się dało d..., to trzeba potem tyłek oddać ;) a w jakiej walucie, to już ustalimy z M. w marcu :D

    OdpowiedzUsuń