9.02.2009

jako i my odpuszczamy

Wczoraj - niedziela. Kościół Dominikanów na Freta. Zamierzałam iść wcześniej, na próbę scholi i śpiewać na mszy. Ale spać mi się zachciało, więc na próbę nie poszłam, wskutek czego na mszy zamiast w prezbiterium stałam normalnie w kościele. Przy Ojcze Nasz zaczęłam myśleć, jak to jest z tym moim wybaczeniem. Bo niedawno dowiedziałam się, że nie najlepiej. Że wciąż mi żal tej małej skrzywdzonej dziewczynki sprzed 30 lat. I przez myśl przemknęli mi różni moi winowajcy. Chwilę później przekazujemy sobie znak pokoju. Na prawo, na lewo. Do tyłu... I zaskoczenie, bo oto jeden z winowajców za mną właśnie stoi. Przed komunią intensywny rachunek sumienia. No to jak to jest z tym moim wybaczeniem? I nagle uświadamiam sobie, że przecież - niewiele myśląc, instynktownie - JA się do niego uśmiechnęłam, a moje oczy mówiły: "O! ale niespodzianka! Kopę lat!" Bo naprawdę w pierwszym ułamku sekundy nie czułam żadnej niechęci. Natomiast ON miał minę jakby zobaczył ducha. I tak mi potem przyszło do głowy, że on chyba nie jest w stanie mi wybaczyć całego zła, którego się wobec mnie dopuścił. To są dalsze konsekwencje potykania się o własne sznurówki. Biedny!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz