12.06.2009

za co lubię św. Józefa

Skoro padło pytanie o fachowość i "tacierzyństwo", odpowiem. Świętego Józefa najbardziej lubię za to, że był po prostu zwykłym facetem. Zdaje się, że na ołtarze dostał się tylnymi drzwiami, już w dojrzałym średniowieczu, kiedy po prostu uznano, że cała familia Jezusa musiała być święta. Najbardziej przemawia mi do przekonania średniowieczny obraz Józefa, dla którego Miriam była drugą żoną. Gdy ją poznał, był wdowcem z licznym potomstwem, co wyjaśnia - moim zdaniem - najlepiej wszystkie niejasności dotyczące tzw "braci Pańskich" oraz inne kwestie rodzinne. Był więc zwykłym facetem, zarabiał na życie z pracy rąk i wychowywał Dziecko, które nie było jego. A wcale nie musiał. Zwłaszcza, że na pewno ludzie gadali. W takiej dziurze jak Nazaret nic nie mogło się ukryć, a wścibskie sąsiadki umieją liczyć miesiące. Nie stworzył żadnej "duchowości", nie napisał żadnego traktatu mistycznego, nie założył żadnej "szkoły życia wewnętrznego" ani żadnego zakonu. Był najnormalniejszy pod słońcem. I nie był ani męczennikiem, ani innym anachoretą. Szkoda, że w późniejszej historii Kościoła nie było więcej takich, tylko sami wyznawcy "manicheizmu praktycznego", albo mądrale tworzący systemy "życia duchowego" i wtłaczający wszystkich ludzi w jeden gorset własnych przeżyć.
Wszystkich zwolenników Ignacych, Teres i Franciszków niniejszym bardzo przepraszam, ale tak - stety lub niestety - myślę. Nie ufam świętym.

6 komentarzy:

  1. drugikoniecswiata13 cze 2009, 10:15:00

    A ja lubię Weronikę. I Marię M. I matkę Teresę. I JP II, choć wolałabym, żeby go nie pokroili na kawałki. A, i jeszcze lubię Monikę, mamę Augustyna: "idź w pokoju, kobieto. niepodobna, by syn takich łez miał zginąć" - czy jakoś tak do niej gadał Ambroży. No i Franciszka też lubię, bo czworonogi lubię.

    OdpowiedzUsuń
  2. O Weronice żaden Ewangelista nie wspomina ni słowem. Legenda została dorobiona do mandylionu. Pewnie ta pani nigdy nie istniała. Co do Marii M, jej legenda tak obrosła nieprawdą (na przykład to całe bycie cudzołożnicą), że trudno się dokopać faktów. Ale jeden jest bezsprzeczny: to ona poszła do Grobu, to ona pierwsza zobaczyła. Ale jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, jak się to ma do nas dziś. A do mnie w szczególności. Matka Teresa... hmmm. Bohaterska niewiasta. JP2 - kochany człowiek. I wspaniały i święty. Jednak oboje mieli zupełnie wyjątkowe historie życia. Żadne nie było przeciętnym szarym człowiekiem w tłumie. Więc są dla mnie odlegli o lata świetlne.
    Franciszek... Umiłowanie zwierząt to jedno, co mi się pozytywnie kojarzy. Niestety reszta jego filozofii życiowej była - jak dowiodło doświadczenie JUŻ ZA JEGO ŻYCIA - totalnie niewykonalna na szerszą skalę. On dostał niezwykły dar życia w maksymalnym ubóstwie. Ale zaproponować tego innym się nigdy nie dało. Jego Reguła pozostała tak naprawdę martwą literą i Bracia Mniejsi zaczęli mieć klasztory jeszcze gdy Franciszek żył. Był niezwykły i wzruszający. Ale nie do naśladowania.

    OdpowiedzUsuń
  3. p.s. A Monika to owszem. Też mi się podoba. Zwykła, przeciętna kobieta przejęta losem swojego syna. I też dostała się na ołtarze trochę tak na lewo. Gdyby jej syn nie został biskupem i doktorem Kościoła, to nikt by nigdy nie usłyszał o niej, jej życiu i łzach. Ech, ten nepotyzm...

    OdpowiedzUsuń
  4. A we mnie z kolei Monika budzi dreszcze przerażenia. Wyobrażam ją sobie jako wredną teściową, brr.
    (wpadłam przypadkiem z linków Izowych, bo ja też Józefa lubię)

    OdpowiedzUsuń
  5. drugikoniecswiata14 cze 2009, 19:48:00

    o, kogo widzę! nie, nie, na żadną teściową się nie zgadzam. Monika kojarzy mi się zwykle najpierw z piosenką Starszych Panów, potem z mamą Augustyna i moją Moniką. I jakoś tak - z kimś zawsze młodym? Tak jak Agnieszka. Nie wyobrażam sobie ani babci Moniki, ani babci Agnieszki :)) Może to kwestia punktów odniesienia?

    OdpowiedzUsuń