6.04.2009

"słowem, nocni przyjaciele"

Niedzielne nocne spacery wzdłuż skweru Getta i ambasady chińskiej. A potem przejście na aryjską stronę obok zielonego gmachu na placu Krasińskich mieszczącego sądy i oddział IPN. I krótkie przejście na starówkę. Za szybami Instytutu Wzornictwa widać wypasioną restaurację. W sensie dizajnu, bo jedzenia nie miałam dotąd okazji spróbować.
Tędy się idzie na Ostatnią-W-Mieście, czyli na mszę niedzielną odprawianą przez Ojca Kubiaka o 21.30. (Konkurencja dla św. Anny).
Są to spacery magiczne - najczęściej z księżycem na ramieniu. W tych dość otwartych przestrzeniach (z wyjątkiem ostatniego odcinka, który jest też odcinkiem pierwszym w drodze powrotnej) nic go nie przesłania. Wczoraj rosnący księżyc, zbliżający się niechybnie do pierwszej wiosennej pełni, był jeszcze bardziej magiczny. Drogę przebiegł mi dwukrotnie czarny kot. Za pierwszym razem szło przede mną jakieś małżeństwo, które na ten widok zwolniło kroku, a mężczyzna obracając się zobaczył mnie i powiedział do żony: "przepuść panią". Przeszłam z radością, bo wszystkie koty to moi przyjaciele. A ten był szczególnie ładny. Jego czarne futerko lśniło w promieniach księżyca, a oczy miał duże i mądre.
Pomyślałam sobie wtedy, że pięćset lat temu moja predylekcja do kotów i księżyca mogłaby mi poważnie zaszkodzić. Dlatego chyba słusznie robię pozostając w dobrych stosunkach z Inkwizycją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz