16.04.2009

memini mortis

Nie pójdę na parapetówkę do K, bo jadę do Olsztyna na pogrzeb ciotki Wandy. Ciotka była od 12 lat w bardzo ciężkim stanie po wylewie. W zasadzie prawie nie kojarzyła. Tą biedną roślinką zajmowała się ofiarnie jej córka, a ja sobie czasem myślałam: "po co to? czemu ktoś się tak musi męczyć?" A teraz już się nie męczy, a ja sobie myślę o śmierci i jej nieuchronności. O tym, że każda chwila przybliża moment, gdy przestanę być. A przynajmniej przestanę być tu. To jest pewne. Czy będę gdzie indziej? Tu moja pewność znacznie się zmniejsza. Ionesco kiedyś nie mógł pojąć, jak to się dzieje, że ludzie wiedząc, że umrą, są w stanie się śmiać i żyć beztrosko. Ten mój kres: nic nie mogę zrobić, by go uniknąć. Nie mogę zatrzymać czasu. Z każdą minutą jestem bliżej. Myślenie o tym jest chwilami naprawdę straszne. W każdym razie dużo straszniejsze niż kiedyś. Gdy byłam młoda też, bywało, myślałam o śmierci. Ale jednak ta perspektywa nie stawała mi przed oczami tak bardzo namacalnie. Jak to ujął Pratchett? Że żyć to odsuwać nieuniknione?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz